Nie umiem być obiektywna, kiedy patrzę w oczy Alfy Romeo. No dobrze, przyznaję, że często kocham się w samochodach i nic na to nie poradzę. Giulia, wskrzeszona po latach, jest klasyczną Włoszką i jak tylko pojawiła się na drogach nie mogłam od niej oderwać oczu. Nie mam pojęcia jak oni to robią, ale ten naród potrafi stworzyć prostą linię, która jednocześnie porusza wszystkie zmysły naraz. No i poległam, przyznaję. Rozumiem, że ten stan upojenia nie dotyczy wszystkich i wybór Alfy Romeo nie jest sprawą oczywistą. Znam jednak wielu miłośników marki, którzy mają to samo, co ja. Kompletny brak racjonalnej oceny i dziwny stan upojenia, z którego nie da się otrząsnąć.

A przecież Giulia nie jest bez wad, jak każdy samochód w tej klasie. Potrzebowałam czasu, żeby się trochę uspokoić i spróbować podejść do testu racjonalnie. Jest piękna, ma ślicznie zarysowaną linię, zgrabne biodra i doskonałą harmonię nadwozia. W kwestii designu trudno mówić o pomyłce, bo wszystko jest spójne. Nikt bardziej od Włochów nie zna się na estetyce, bo tworzą z miłością do otaczającego ich świata. Giulia przeszła lifting i na całe szczęście nikt jej krzywdy nie zrobił. Z zewnątrz naprawdę trzeba się mocno wpatrywać, żeby zauważyć zmiany. Dostała nowe kolory nadwozia, w których bardzo jej do twarzy. Trafiła mi się niebieska i przez to niezwykła, bo przecież Alfa najbardziej kojarzy się z czerwienią. Jednak tu najbardziej sprawdza się powiedzenie,że „ładnemu we wszystkim ładnie”.

Najwięcej zmian widać we wnętrzu. Giulia musiała się trochę postarać, bo takich jak ja, kochających z wadami, można policzyć na palcach jednej ręki. Trzeba było poprawić multimedia, które teraz stały się „smartfonowe” i łatwe w obsłudze. Kolorowy wyświetlacz o przekątnej 7 cali sprawuje się dobrze i pasuje do kokpitu. Co ważne, pozostały tez normalne pokrętła do obsługi klimatyzacji systemu audio, co lubię. Giulia ma styl sportowy i elegancki jednocześnie, za co znów ciężko mi jej nie kochać. Obiektem moich największych westchnień jest jednak kierownica. Wspaniała, mięsista i idealnie leżąca w dłoniach. Rozsiadłam się w dobrze trzymającym sportowym fotelu i wiedziałam, że to będzie piękny tydzień.

Największy test dla mojej miłości do Giulii zaczął się wraz z odpaleniem silnika. Spod maski usłyszałam znany dźwięk diesla, niezbyt urodziwy i trochę nie pasujący do całości. To bardzo dobra jednostka o pojemności 2.2 i mocy 210 KM, dająca naprawdę dużo przyjemności z jazdy. Tym bardziej, że Giulia jest wspaniale zawieszona i pokonuje zakręty jak na „cuore sportivo” przystało. Co ważne, napędzają ją wszystkie cztery koła, więc wkleja się w każdy łuk. 6,8 sekundy do 100km/h to ładny wynik i odczucia dynamiki Alfy są naprawdę przyjemne. Tylko ten dźwięk, od którego zdążyłam się już trochę odzwyczaić… Na szczęście Giulia została dodatkowo wyciszona, więc ratowałam się dobrą muzyką. I obcowaniem z piękną Włoszką, której przecież wybaczę wszystko.

Po kilku dniach przestałam się wsłuchiwać w dźwięk diesla i nie mogłam z niej wysiąść. Rozłożenie mas 50:50, mechaniczna szpera i lekkie, w większości aluminiowe nadwozie dają tak dużo przyjemności z jazdy, że zapragnęłam, żeby była moja. Tym bardziej, że po liftingu Giulia dostała nowe systemy bezpieczeństwa, w tym aktywny system zapobiegania kolizji, adaptacyjny tempomat i system rozpoznawania znaków. Są takie samochody, z którymi się witam, jak do nich wsiadam i mówię im „dobranoc” zostawiając na noc pod blokiem. Giulia jest mi bardzo bliska i wiem, że mogłybyśmy stanowić wspaniały duet to wymaga ode mnie wysupłania 215 tysięcy, bo tyle dokładnie kosztuje testowany przeze mnie egzemplarz. I wiem jedno, nie byłoby mi żal wydanych pieniędzy, bo przecież ciężko wycenić prawdziwą miłość.

fot. Robert Seroczyński