Muszę przyznać, że jak słyszę o kolejnym crossoverze na rynku, coś się we mnie buntuje. Ile jeszcze małych, nadmuchanych i podniesionych do góry samochodów może jeździć po drogach? Aż czasem robi mi się tęskno za normalnym sedanem, zwyczajnie zawieszonym i wyposażonym w bagażnik, który schowa więcej niż małą walizeczkę! Tym bardziej na wieść o crossoverze ze stajni Lexusa, ogarnął mnie lekki strach. Czy to się dzieje naprawdę? Musi być mikro wersja NX-a na rynku? Ale cóż, Lexusa kocham i szanuję, więc postanowiłam się nie uprzedzać. Pomyślałam, że dam mu szansę. Tym bardziej, że mocno się do niego przyłożyli i wiążą z nim niemałe nadzieje.

Lexus od lat dba o spójność marki. Wszystkie modele wyglądają tak, że nie ma cienia wątpliwości z jakim autem mamy do czynienia. I to lubię tym bardziej, że Lexus poszedł w kwestii rysowania samochodów w najlepszą możliwą stronę. Ogromny grill w kształcie klepsydry powala na kolana i nic nie poradzę, że wyłapuję wzrokiem wszystkie Lexy w okolicy. Trzeba przyznać, że UX idealnie wpasował się w klimat marki, czym niewątpliwie ujął mnie za serce. Światła z tyłu, lusterka boczne i linia nadwozia? Majstersztyk! Jest naprawdę piękny, spójny i bardzo nowoczesny. „Pasuje mi” – pomyślałam. Mając nadzieję, że wnętrze i jazda nie zawiodą – wciąż z lekką obawą – wsiadłam do środka.

Dużo się we wnętrzu UXa zadziało dobrego. Znając jego większego brata, czyli NXa,  mam poczucie, że projektanci Lexusa nie próżnowali. To miłe, że nie próbowali wszystkiego po prostu przejąć z innych modeli. I choć znam większość rozwiązań mam wrażenie, że UX został rzeczywiście potraktowany jak nowe dziecko w koncernie. Dostał w prezencie lekką linię kokpitu, ciekawą opcję wpasowania pada do regulacji multimediami i bardzo wygodne pokrętła, które są pod ręką i nie trzeba się przez wszystko „przeklikiwać” na ekranie. Ciężko mi się było do czegokolwiek przyczepić, bo szczerze mówiąc właśnie w UXie paradoksalnie poczułam ducha marki. W małym crossoverze, który powinien być potraktowany przez księgowych trochę „po macoszemu”. Nic z tego! UX moi drodzy to Lexus z krwi i kości. Z miłą w dotyku skórą, idealnie spasowanymi fotelami i doskonale brzmiącym audio Mark&Levinson. Nawet w dźwięku zamykania drzwi, który miękko i elegancko deklaruje – mam klasę!

O tym, że UX nie został potraktowany byle jak świadczy jego konstrukcja. Niby płyta została zapożyczona z Toyoty CHR,  a jednak zmodernizowali ją dość mocno. Sporo w nim wzmocnień i wykorzystania aluminium, dzięki czemu auto jest lekkie. Środek ciężkości trafił nisko i dzięki temu auto klei się do drogi jak marzenie. Pod maską obowiązkowo musiała się znaleźć hybryda czwartej generacji, bo – uwierzcie mi – zwykła benzyna nie tylko słabo sobie radzi, ale też wydaje z siebie absolutnie nieakceptowalną głośność, która każdego postawi na równe nogi. Za to w hybrydzie UX sprawuje się doskonale! Wcale mnie to nie dziwi, w końcu Lexus zna się na tym najlepiej. No dobrze, przyznaję. To pierwszy od dawna crossover, który mnie nie zawiódł. Może tez dlatego, że pozycja kierowcy jest mocno „hatchbackowa”. Jakoś nie czuję się w UXie nieporadnie za wysoko i nie mam wrażenia zbytniego „nadmuchania” nadwozia. Trafił w mój gust i nie zawiódł mnie jako Lexus. A to ważne.

Co ciekawe – Lexus uznał, że grupą docelową UXa są kobiety po 40tce, które odniosły sukces. Z pierwszą opcją trafili w dziesiątkę, jeśli chodzi o drugą to chyba głównie mieli na myśli kasę. Kto wie, może kiedyś 170 tysięcy nie zrobi mi spustoszenia na koncie? Niewątpliwie miło pomarzyć 🙂

fot: Maciej Zientarski