Znalezienie samochodu, który potrafi spełniać wszystkie oczekiwania to zadanie niemal niemożliwe. Zazwyczaj musimy pójść na kompromis, więc jeśli chcemy jeździć dynamicznie, to nie zawsze znaczy komfortowo. Z kolei szukając pakownego partnera na długie podróże ciężko oczekiwać, że będzie się pięknie kleił do drogi na zakrętach. Coś za coś. W teorii najbardziej wszechstronne są SUV-y, i to te z półki premium, wyposażone w mocne jednostki napędowe. Ciężko mi się z nimi zaprzyjaźnić, bo zawsze mam odczucie jazdy wielką, trzydrzwiową szafą. Jeden mnie jednak ujął. Odkąd go znam, a znamy się od wielu lat. Lexusa lubię i szanuję nie tylko za jakość wykończenia i precyzję wykonania. Lubię go za to, że idzie pod prąd z konkurencją pokazując, że elegancja może być połączeniem nowoczesności i stonowania. Bez zbędnych udziwnień.
RX jak na moje potrzeby jest po prostu za duży. Jazda solo po mieście autem w słusznym rozmiarze, wydawała mi się zwyczajnie marnotrawstwem przestrzeni. Na poliftingowego RXa czekałam jednak z radością. Przede wszystkim dlatego, że wyładniał, a prawdę mówiąc to nie jego uroda robiła na mnie wrażenie. Niewątpliwie należało mu się poprawienie nie tylko przodu, ale przede wszystkim lamp z tyłu, które teraz dodają mu szyku. RX w nowej szacie wreszcie stał się autem, za którym można się obejrzeć. Jednak nie tylko design przednich reflektorów się zmienił, ale przede wszystkim to, że działają zupełnie inaczej. Światło pada teraz na wirujące zwierciadła, co daje jeszcze więcej precyzji i dokładności w doświetlaniu przestrzeni przed nami i dookoła. Nie mogłam się doczekać, żeby to sprawdzić w trasie na krajowych, ciemnych drogach.
Tak się złożyło, że przyjaciel poprosił mnie o zawiezienie taty do sanatorium aż za Zamość. Pomyślałam, że to doskonała okazja, żeby lexusowego SUVa sprawdzić w warunkach, do których został stworzony . Okazało się, że chętnie pojedzie z nami jeszcze siostra z chłopakiem i tym sposobem zajęliśmy wszystkie miejsca w samochodzie. Dopakowaliśmy bagażnik walizkami i obciążeni po dach ruszyliśmy przed siebie. Pierwszy raz od bardzo dawna wykorzystałam całą przestrzeń w testowanym aucie i bardzo byłam ciekawa jak ta podróż się potoczy.
Fantastyczne jest to, że droga nikogo nie zmęczyła. Z przodu to oczywiste, bo wygodne fotele z podgrzewaniem i wentylacją, czytelny dwunastocalowy wyświetlacz do obsługi mediów (wreszcie z obsługą Apple Car i Android Auto!), dużo miejsca na nogi i świetna ergonomia dają pełen komfort jazdy. Za kierownicą życie ułatwia też ogromny wyświetlacz HUD, który tuż przed oczami podaje wszystkie informacje niezbędne do uważnej jazdy. To, co mnie jednak zadziwiło to wygoda, z jaką podróżowały trzy dorosłe osoby z tyłu. Nie tylko nikt nie narzekał, ale uwierzcie mi, że wszyscy mieli poczucie swobody i przestrzeni. Nawet Natalka, która wylosowała miejsce po środku! Z uśmiechami na twarzy postanowiliśmy się zatrzymać w urokliwym Zamościu i po udanym obiedzie ruszyliśmy dalej.
Najmocniejsza hybryda Lexusa, z 3,5 litrowym silnikiem V6 i mocą 313 koni mechanicznych rozpędzająca dużego SUVa w 7,7 sekund to setki, to niewątpliwie czysta frajda. RX jest dynamiczny i jak na wysokiego SUVa pięknie klei się do drogi. Jedna rzecz zrobiła na mnie kolosalne wrażenie – wycieszenie samochodu. Jeśli jadąc z niemałą prędkością pięć osób w samochodzie może rozmawiać nie podnosząc głosu, to naprawdę wyczyn! Tylko do audio Marka Levinsona mam ostatnio lekki żal. Gra pięknie, ale niestety mam wrażenie, że to nie to samo co kiedyś…
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w szczerym polu, żeby nacieszyć oczy zachodzącym słońcem. Przyznam, że nikomu nie spieszyło się do domu, bo podróżowanie RXem nastroiło nas do jechania przed siebie, nawet bez celu. Życie, jak to niestety bywa, zagrało nam na nosie i stanęliśmy w gigantycznym korku, w którym zastała nas noc. I wtedy doceniliśmy wnętrze RXa. Rozłożyliśmy fotele, ustawiliśmy odpowiednią temperaturę wnętrza i wylegując się na miękkich fotelach oglądaliśmy filmy. Poczuliśmy się jak w domu, a to chyba największy komplement, jaki chciałby usłyszeć każdy samochód. Fot. Robert Seroczyński
Leave a Reply