Tym razem zacznę od osobistych zwierzeń. Zakochałam się sześć lat temu, oddając mu całe swoje motoryzacyjne serce. Pamiętam do dziś pierwszy moment, kiedy na niego usiadłam i usłyszałam doskonały dźwięk silnika przyprawiający o dreszcze. Moja miłość rozkwitła po krótkiej przejażdżce, po której wiedziałam już, że będę o nim śnić po nocach. Indian Scout był powodem, dla którego postanowiłam, że muszę wrócić do jazdy na motocyklu. Trochę to trwało, ale prawdziwa miłość wymaga cierpliwości. No tak, tylko wtedy zakochałam się w harcerzu. Niezwykle urodziwym, ale jednak przyjaznym. Aż pojawił się on. Niby ten sam, choć z zadziornym i łobuzerskim charakterem. Obiecujący jednocześnie stabilny związek i mocniejsze przypływy adrenaliny. Ideał, czyli Indian Scout Rogue.

Zaryzykuję bardzo subiektywne stwierdzenie, że to jeden z piękniejszych motocykli na świecie. Łączy w sobie surowość drwala z Alaski z subtelnością nowojorskiej architektury. Jest niewiarygodnie proporcjonalny i pomimo swojej masywności zachowuje lekkość. Scout w wersji Rogue ma charakterystyczną kierownicę, niewielką owiewkę i przednie koło z 19 calową felgą. Robi tak potężne wrażenie, że pod radiem zbierali się gapie, żeby sobie zrobić z nim zdjęcie. A ja z dumą mogłam mówić, że jest mój. Choć tylko na chwilę.

Kocham Scouta za środek ciężkości i wysokość. To niebywałe, że mając 164 cm w kasku, jestem w stanie w pełni nad nim zapanować. Daje mi poczucie stabilności, umiem się z nim obchodzić, choć waży 250kg. A on po prostu sprawia radość. Na dobry początek doskonałym brzmieniem, którego mogę słuchać przez cały dzień. I noc.

Indian Scout Rogue ma bowiem potężne i pojemne serce. 1133Cm3 V2 chłodzony cieczą, 94KM i genialny moment obrotowy 97Nm dostępny przy 5600 obr/min. Tak szczerze, to niewiele więcej potrzeba do szczęścia. Scout Rogue nie szaleje z informowaniem mnie o wszystkim, bo po co. Wystarczy mi cyfrowy obrotomierz, drogomierz, licznik przebiegu dziennego, temperatura silnika i kontrolka rezerwy paliwa. I w drogę, przed siebie, dokądkolwiek.

Potrzebowałam chwili, żeby go oswoić. Zapamiętałam Scouta z prostą kierownica i nieco inną pozycją. Rogue rzeczywiście jest łobuzem, dość twardo zawieszonym i wymagającym uwagi. Zakręty ogarniałam spokojnie, składając się dzień po dniu coraz pewniej. Aż w końcu zaufałam mu w pełni. A on odwdzięczył się niewiarygodnym poczuciem mocy i wrażeniem, że jesteśmy w tej podróży razem. Ja i on. I reszta świata przestaje istnieć.

Minęło sześc lat, Scout pokazał swoje nowe oblicze a ja nie przestaję go kochać. Idealnie oddaje to, co we mnie drzemie i jest dla mnie skrojony na miarę. Wiem, że kiedyś będzie tylko mój i nie będę już się nigdy musiała z nim żegnać.

Fot. Joanna Sixa Sikora, Maciej Babiński