Niewiele jest marek, które w swojej rodzinie mają same perełki.  Rzadko się zdarza, żebym wsiadając do każdego modelu miała taką samą myśl –  jakby to było przyjemnie jeździć nim na co dzień! Może coś jest ze mną nie tak? Dlaczego mi pasuje ten styl, klimat i design?  Mazda ma w sobie to „coś”, co mnie nigdy nie zawodzi. Nie tylko w pięknie narysowanych nadwoziach, ale też w eleganckich i ładnie wykończonych wnętrzach. No i wisienka na torcie, czyli słynna filozofia „Jinba Ittai”. Jedność konia z jeźdźcem. W Maździe to po prostu działa i naprawdę w każdej czuję się jak w uszytej na miarę garsonce.

Nie inaczej stało się z najnowszym dzieckiem w rodzinie, czyli Mazdą CX-30. Podążając za modą na SUVy i Crossovery, wpasowano model dokładnie pomiędzy CX-3 i CX-5. Teraz każdy może sobie dobrać dokładnie swój rozmiar, trochę jak u dobrego krawca. Po co? Dokładnie nie wiem. Pewnie zrobiono w Maździe wnikliwe badania rynku i tak im wyszło. Mnie interesuje fakt, że jak zwykle udało im się to wyśmienicie. CX-30 to piękny samochód, doskonale dopełniający całą resztę równie udanych dzieł marki.  I to mnie raduje.

Wnętrze trochę mi przypomina moją ulubioną „Trójkę”. Wszystko jest miękkie i przyjemne w dotyku, nic nie trzeszczy i ciężko znaleźć elementy, do których można się przyczepić. CX-30 potrafi – jak każda Mazda-  ukoić nerwy ciepłym designem, w którym przyjemnie się zanurzam. To, co lubię najbardziej to ergonomia. Niczego nie trzeba szukać, wszystko jest pod ręką, łatwe i intuicyjne w obsłudze. Wiem, że przemawia przeze mnie „mazdofil”. Uwierzcie mi jednak, że z CX-30 można się zaprzyjaźnić przez pierwsze pięć minut znajomości.

Mazdy nie kupuje się dla sportowych emocji, bo przecież słynne, wolnossące silniki niezmiennie potrzebowały wkręcać się na obroty, żeby dostać energię do życia. Pod maskę CX-30 trafiła nowość, czyli silnik Skyactive X. To dwulitrowa jednostka benzynowa, która wykorzystuje samoczynny zapłon, czyli coś, co jest charakterystyczne dla…  diesli!  Ciekawy misz-masz silnikowy dość mocno obniża spalanie i przy normalnym podróżowaniu udało mi się osiągnąć wynik 6 litrów na 100 kilometrów. Zacnie, choć tradycyjnie prosi się o wkręcanie wskazówki na obrotomierzu pod czerwone pole. Taki urok. Za to zgranie zawieszenia, pracy skrzyni biegów i silnika działa w CX-30 idealnie i od razu przychodzi mi do głowy, żeby jechać długo i daleko… bo zwyczajnie nie chce się wysiadać.

Mazda nie oferuje podstawowych modeli, zwanych potocznie „golasami”. I to też kocham w tej marce. Dbałość o to, żeby każdy miał odpowiedni poziom wyposażenia  gwarantujący satysfakcję. Podobno twórcy CX-30 chcieli skomponować samochód, w którym można spędzić całe życie. Prawdę mówiąc nawet to sobie wyobrażam, bo Mazda jest niewątpliwie dobrym kompanem. Choć do pełni szczęścia w garażu powinna stanąć obok moja ulubiona Miata. I z taką parą przyjaciół rzeczywiście mogę iść przez życie jak burza.