Jest taki samochód, który nie kosztuje miliona monet i nie ma super wyposażenia. Ba, trudno o nim nawet powiedzieć „komfortowy”, bo hałasuje i buja mu się nadwozie przy zamykaniu drzwi, co mnie z resztą niezmiennie bawi. Jednak wszyscy go pragną, a chcąc go mieć trzeba na niego czekać rok… Praktycznie nie ma żadnej konkurencji na rynku, bo chyba nikt oprócz Suzuki nie ma odwagi bawić się w segmencie maleńkich terenówek. Suzuki Jimny. Auto, które wywołuje uśmiech na twarzy każdego, od miłośników szybkich fur po pasjonatów eleganckich limuzyn. Wyrwał się z utartych schematów i dawno temu udowodnił, że nie boi się niczego. Na nową odsłonę Jimny’ego trzeba było trochę poczekać, ale uwierzcie mi, cierpliwość popłaca!

Fenomen tej małej terenówki jest na swój sposób niewytłumaczalny. Z racjonalnego punktu widzenia to niewątpliwie najtańszy z mistrzów off-roadu dostępny na rynku. Cena to jednak nie wszystko. Jest coś takiego w Jimnym, że choć potrafi człowiekiem wybujać na nierównościach, w bagażniku zmieszczą się tylko chusteczki do nosa a powyżej 100km/h zaczyna być hałaśliwy, to i tak kocha się go bezwarunkowo. Urok, jaki tkwi w tym aucie i świadomość, że można nim bezkarnie przemknąć przez błotniste bagna, robi swoje. Jak go tylko zobaczyłam uśmiech pojawił mi się na twarzy i wiedziałam, że trzeba nim bryknąć gdziekolwiek, byle wykorzystać każdą minutę z naszej tygodniowej randki. Wybór padł na Nałęczów i już na początku drogi trafiłam na zamknięty odcinek trasy i wielkie wykopki z każdej strony drogi. Jakieś pomysły? Proste! Jimny przemykał bokiem po rozoranych fragmentach jakby się czuł w swoim żywiole. Po powrocie odwiedziłam nim chyba wszystkie znane mi okoliczne wertepy, żeby się Jimnym nacieszyć do woli.

Wertepy wertepami, ale samochodem trzeba przecież czasem jeździć po równym asfalcie. Nowy Jimny w porównaniu z poprzednikiem bardzo się „ucywilizował” i ma nawet dotykowy ekran z systemem multimedialnym, obsługującym Apple Car Play i Android Auto. Na bogato! Jest też jednak bardziej wyciszony i chyba odrobinę bardziej przyjazny w dotyku. Ma też sporo systemów bezpieczeństwa i nie tylko ostrzega o niekontrolowanej zmianie pasa ruchu, ale też umie czytać znaki drogowe. Może i Jimny wygląda jak kwadratowa zabawka, jednak w 2019 roku musi spełniać wszystkie normy i to się udało. Silnik 1,5 o szalonej mocy 102 koni mechanicznych jest dla tak lekkiego nadwozia absolutnie wystarczający. Miałam nawet wrażenie, że gdyby Jimny miał większą moc, istniałoby niebezpieczeństwo niekontrolowanego oderwania go od asfaltu. To jednak maleńkie auto i lepiej, żeby stało mocno na czterech kółkach.

Miałam wrażenie, że podróżuję „mikro Wranglerem”. Tak wiem, mój ulubiony Jeep to zupełnie inna bajka i wyższy poziom wszystkiego. Jednak nie mogłam się oprzeć pokusie wizualizowania, jak też wyglądałyby te dwa auta obok siebie. Jak tata z synkiem. Tym bardziej, że obaj kochają i potrafią taplać się w błocie. Jimny oparty na dodatkowo wzmocnionej ramie, wyposażony w bardzo sprawny napęd na cztery koła z możliwością użycia reduktora, przy swojej małej masie umie bawić się dosłownie wszędzie. I niewątpliwie wygląda jak uroczy, kwadratowy łobuz, któremu nie sposób odmówić kolejnej przejażdżki. Zaczęłam na poważnie brać pod uwagę zakup Jimny’ego, choć w tej wersji robi się już trochę drogo. 90 tysięcy to ciut przy dużo. No i trzeba czekać, ale to przy prawdziwej miłości nie powinno być przeszkodą. Kto wie, może kiedyś zobaczycie mnie w Jimnym? Z całą pewnością, będę miała wtedy uśmiech od ucha do ucha!

fot. Mateusz Misiak