Powiedzmy to sobie wprost. Nie ma takiego samochodu kompaktowego, który mógłby z Mazdą 3 wygrać w motoryzacyjnych konkursach piękności. „Trójka” zawsze była moją faworytą, ale jej nowa odsłona przyćmiła urodą wszystkich potencjalnych konkurentów. Jest śliczna i choć wiem, że to ocena subiektywna, to nie spotkałam dotąd nikogo, kto myślałby inaczej. Mazda konsekwentnie pnie się do segmentu premium i stara się jak może, żeby wszystko w niej było niemal doskonałe. I z całą pewnością pięknie jej się to udaje.
Mazda 3 przyciąga wzrok, więc przyglądałam jej się z nieskrywaną radością dłuższą chwilę. Niewątpliwie linia stała się bardziej płynna, jakby rysowana jedną kreską. Majstersztyk. Wiedziałam jednak, że najbardziej aspiruje wnętrzem i najważniejsze, żebym poczuła się w niej jak w domu. Z Mazdami zawsze tak miałam. Poziom zgrania kierowcy z samochodem, czyli słynne „jinbaittai”, to podstawowa filozofia marki. Ostatnie lata to jednak niesamowity skok w jakości materiałów i dbałość o detale. Moja ciekawość była tak wielka, że w końcu nie wytrzymałam i zasiadłam za kierownicą. Następne długie minuty spędziłam na dotykaniu, głaskaniu, włączaniu i wyłączaniu wszystkiego, co znalazłam pod ręką. Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Odetchnęłam z ulgą, bo jednak trochę się bałam, żeby moja „mazdofilia” nie poczuła się rozczarowana. Z satysfakcją odpaliłam silnik i ruszyłam przed siebie starając się wczuć w to, czym nowa Mazda 3 może mnie jeszcze uraczyć.
Downsizing to zmora współczesnej motoryzacji. Mazda bardzo konsekwentnie jej się opiera i za to też ciężko jej nie kochać. W czasach mikrosilników, uturbionych i wyżyłowanych do granic ich możliwości, pod maską znajduję pełne dwa litry! Może 122 konie mechaniczne nie dają szalonych, sportowych osiągów, ale z całą pewnością wystarczają do codziennej jazdy. Jak na wolnossącą jednostkę przystało lubi, kiedy się ją wkręca na wysokie obroty i wtedy pokazuje pełnię swoich możliwości. Łagodne wspomaganie prądem, czyli zastosowanie „miękkiej hybrydy” niewątpliwie wpływa na spalanie. Udało mi się nie przekroczyć 7,5 litra, choć pogoniłam Mazdę 3 nad morze i z powrotem autostradą nie oszczędzając jej ani przez chwilę. Za to poznałyśmy się na wskroś i weszłyśmy ze sobą w bliską, przyjacielską relację.
„Trójka”, muszę przyznać, bardzo o mnie dbała. Dość nerwowo, choć skutecznie trzymała mnie w moim pasie ruchu, a mocno rozbudowany system wyczuwania zmęczenia za kierownicą działał bez zarzutu. Wyświetlacz head-up nie jest już kawałkiem szybki, tylko pięknie wpasował się w zarys przedniej szyby. Ekran jest czytelny, a cały system tak intuicyjny tak, że ani przez chwilę nie zastanawiałam się co mam wcisnąć, żeby go przełączać między funkcjami. Zawieszenie i układ kierowniczy są świetnie zestrojone, więc przez chwilę trochę nawet zatęskniłam za odrobiną mocy więcej. I uwaga, znalazłam wadę, która mi trochę popsuła humor jadąc nocą. Zupełny brak oświetlenia ambientowego sprawił, że nie mogłam znaleźć telefonu i innych drobiazgów, co mi lekko zagrało na nerwach. Ale cóż, nikt nie jest idealny. Niestety niezbyt idealna jest również cena nowej Mazdy 3, bo 95 tysięcy to sporo. I choć moja ulubiona marka nigdy nie ośmieliła się zaoferować wersji „golas”, to jednak musiałabym stanąć na głowie i zastawić cały swój dobytek, żeby stanęła pod moim oknem. Póki co po prostu się raduję, że będę mogła oglądać na ulicach samochód, który został zaprojektowany z szacunkiem dla prawdziwej sztuki.
Leave a Reply