Rzeczywiście jest najmniejszy ze wszystkich braci i mając w pamięci XC90 przez chwilę miałam wrażenie, że obcuję z miniaturką. Lekkość, z jaką zaprojektowano nadwozie potęguje złudzenie, że XC40 to bardzo mały SUV. Niesamowite jak bardzo człowiek potrafi się zasugerować i przy mojej ogromnej miłości do marki Volvo skojarzenie z przestrzenią i ogromem było wręcz oczywiste. Spojrzałam na niego z czułością, ale i niedowierzaniem, że da się do XC40 zapakować całą rodzinę i ruszyć na wyprawę dookoła Europy. Nic bardziej mylnego…

Volvo nigdy nie zawodzi. Lata historii marki pokazały, że wszystko w tych samochodach jest dopięte na ostatni guzik. Nikt się tyle nie napracował na polu podnoszenia poziomu bezpieczeństwa i dbania o komfort jazdy, więc każdy następny model jest tylko potwierdzeniem gigantycznego doświadczenia w projektowaniu aut. Tym bardziej rosła moja ciekawość i zastanawiałam się jak w moich oczach zaprezentuje się mały – jak na standardy Volvo – SUV ze wspaniałym DNA. Volvo niewątpliwie postawiło nie tylko na bezpieczeństwo i najwyższą technologię, ale też na design, który stał się bardzo mocną kartą. Wszystkie modele tej marki są absolutnie piękne i w tym przypadku nie mogło być inaczej. XC40 to zgrabny, lekki i doskonale narysowany podróżnik, choć z zewnątrz sprawia wrażenie niezbyt pakownego. A przecież koncepcja posiadania SUVa do przemieszczania się po mieście to jakiś absurd. Wsiadłam więc szybko do środka, żeby się przekonać, jak jest naprawdę.

Nieduże nadwozie to na szczęście tylko złudzenie optyczne. We wnętrzu XC40 miejsca jest aż nadto, więc rozsiadłam się za kierownicą i – jak w każdym Volvo – udało mi się ustawić fotel wprost perfekcyjnie. Największą frajdą jest oczywiście idealna ergonomia. Jak oni to robią, że niczego się nie szuka, wszystko jest intuicyjne i żaden komunikat nie atakuje moich oczu z nadmierną atencją? Nie wiem, ale Volvo ze swoim minimalizmem jest majstersztykiem. Minimalizm nie oznacza jednak prostoty, bo zegary i cały system wraz z wyświetlaczem to technologia na najwyższym poziomie. Tylko przyjazna, łatwa w obsłudze i niezmiernie pomocna. No i coś, co kocham najbardziej, czyli jakość materiałów. Uwierzcie mi, że nie ma w tym samochodzie żadnego elementu, który mógłby wzbudzić wątpliwości. Wszystko jest miłe w dotyku i pasuje do siebie tak, jakby tam było od zawsze. Tak, przyznaję. To nie jest miniaturka. Wyobrażam sobie, że trójka pasażerów z tyłu nie miałaby nic przeciwko temu, żeby przemierzyć naprawdę długą trasę i żaden z nich nie poczułby zmęczenia. Mały, ale – jak na Volvo przystało – przestronny. Czapka z głowy za mądre wykorzystanie każdego centymetra kubatury wnętrza.

Pod maską XC40 wylądował dwulitrowy diesel o mocy 190 KM, zestrojony z uwielbianą przeze mnie 8 stopniową skrzynią biegów. To jak teraz brzmi silnik napędzany ropą, znienawidzony przez ekologów i – nie oszukujmy się – na wymarciu, jest szokiem. Gdyby nie rzut okiem na obrotomierz nie miałabym prawdopodobnie żadnych szans na ocenę czy to diesel czy benzyna. Fakt, że wnętrze jest świetnie wygłuszone i żaden potencjalnie nieprzyjemny dźwięk nie przedostaje się do środka. Ale nawet słuchając silnika na zewnątrz samochodu i tak nie mamy pojęcia, że to diesel. W takich przypadkach trochę mi żal, że naszym wnukom będziemy opowiadać jak to kiedyś do samochodu można było wlewać ropę. Póki co cieszę się, że chociaż na końcu historii diesla wiem, że doprowadzono go do perfekcji. XC40 przyspiesza dynamicznie i klei się drogi jak opętany. To też niesamowite, bo przecież nadwozie jest dość wysokie i powinno się przechylać na zakrętach, a tak się nie dzieje. No i najważniejsze, co może być w Volvo to wszystkie możliwe systemy bezpieczeństwa, które dbają o kierowcę i pasażerów. Jeśli ja zawiodę i wydarzy się cokolwiek, co spowoduje brak koncentracji, XC40 utrzyma mnie na moim pasie ruchu. A co najważniejsze zrobi to płynnie i bez zbędnej nerwowości. Nic się w Volvo na szczęście nie zmieniło. Mam wrażenie, że tam pracuje się tylko nad tym, jak skonstruować przyjaciela idealnego. I to im się niewątpliwie udaje najlepiej.