Samochody nie zawsze muszą mieć sens. Są takie, które służą tylko do sprawiania frajdy, choć łączą w sobie absurdalnie skrajne cechy. BMW parę lat temu wymyśliło sobie, żeby z wielkiego SUVa zrobić coupe, i tak powstał model X6. Na początku wydawał mi się dziwolągiem, jednak z czasem bardzo polubiłam specyficzną linię tego potwora. Auto o wielkości wielkiej, trzydrzwiowej szafy powinno służyć do dalekich, wygodnych i rodzinnych podróży. Tak zakłada logika. A co się stanie, jeśli włoży się do niego silnik V8 o pojemności 4,4l i mocy 625 KM? Z takiej mieszanki otrzymujemy potwora oznaczonego M Competition, który mieląc asfalt przyspiesza do setki w 3,8 sekundy. Nie pytajcie mnie proszę, po co. Prawdopodobnie tylko po to, żeby było fajnie!
Zacznijmy od tego, że nowe X6 ma prawie 5 metrów długości, 3 metrowy rozstaw osi i waży grubo ponad dwie tony. W wersji M Competition jest – co zrozumiałe – sztywno zestrojony. Adaptacyjny układ jezdny wyposażony w amortyzatory o regulowanej twardości i aktywną stabilizację wychylania się nadwozia, to majstersztyk. Choć do nie do codziennej jazdy, tylko na tor. Tu pojawia się znów pytanie – a po co SUVem ścigać się na torze? Powtórzę więc, że nie wiem, ale to jest ultra dobry pomysł.
Niestety na tor nie udało mi się nim dojechać, za to pierwszego dnia testu musiałam się udać do Łodzi. Pomyślałam, że na autostradzie będzie świetnie, bo będzie można pojechać szybciej i dynamiczniej. I tak się stało, ruszyłam z Warszawy i już pod Łodzią… zapaliła się lampka rezerwy. Cóż, jeśli samochód kosztuje ponad 800 tysięcy złotych, to koszt paliwa nie powinien właścicielowi robić różnicy. Ja jednak z łezką w oku wlałam mu benzyny po korek wiedząc, że na długo nie wystarczy.
Na suchym asfalcie X6 M Competition jest nieprawdopodobnie sterowny i daje się go trzymać w ryzach. Zarzuca wielkim tyłem nie budząc strachu, bo choć gabaryty się czuje, to jednak wiadomo, co tej szalonej szafie przyjdzie do głowy. Potrafi zahamować do zera ze stu kilometrów w 33 metry, co jest niezłym wyczynem. Do pełni szczęścia służą guziki przy kierownicy oznaczone M1 i M2. To pod nimi można sobie ustawić własne parametry jazdy, żeby szybko przenieść się w wymiar kosmicznych przyspieszeń. Strach w oczach pojawia się dopiero na mokrej nawierzchni i jak popada deszcz, to trzeba mieć się na baczności. I to był ten moment, w którym z powrotem powłączałam systemy, żeby nie kusić losu.
Wielka i bardzo szybka szafa X6 M Competition jest tak irracjonalnym wynalazkiem, że nie należy się w nim doszukiwać logiki. Za taką cenę mamy oczywiście do dyspozycji wszystkie najnowsze rozwiązania technologiczne i dodatkowe bajery w postaci kluczyka z wyświetlaczem czy podgrzewanych i chłodzonych uchwytów na kubki. X6 zrobi nam masaż i wyświetli na dokładnie odwzorowaną na wyświetlaczu drogę rozróżniając, czy obok nas jedzie motocykl czy ciężarówka. Wystarczy wysunąć rękę w stronę regulacji fotela, a już wyświetla jaki parametr właśnie chcę ustawić. Mam wrażenie, że umie wszystko i jak będzie trzeba, to nawet zaparzy kawę. Co z tego, jeśli tak naprawdę służy głównie do jednego celu. Do ścigania. I wlewania kolejnych litrów benzyny.
Dopiero podczas testu zauważyłam, jak wielu jest wielbicieli X6. Jeździ ich po polskich drogach naprawdę sporo i większość kierowców cywilnych wersji patrzyło na mojego potwora z podziwem. Choć jestem przekonana, że nie ma lepszej metody na wywołanie zazdrości u sąsiadów niż zaparkowanie X6 M Competition pod domem. Jest w nim coś bezczelnego, brakuje mu skromności i umiaru. Nic nie szkodzi. Po jednej procedurze launch control nie ma chyba człowieka, który by go nie pokochał. Nie wiem, czy mając takie pieniądze przyszłoby mi do głowy, żeby go mieć. Ale kilka dni rewelacyjnych emocji zapamiętam na długo. Fot. Robert Seroczyński
Leave a Reply