Postęp technologiczny w motoryzacji galopuje w niesamowitym tempie i to akurat dobrze. Zwłaszcza jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo i rozwój systemów, które ratują nam życie. Czasem jednak miewam poczucie lekkiego absurdu obcując z milionem funkcji, z których się w samochodzie korzysta rzadko, albo nawet wcale. Czy naprawdę do frajdy prowadzenia auta muszę sobie włączyć odgłos palącego się kominka czy padającego deszczu, z czym miałam przyjemność zetknąć się ostatnio? Ile razy korzystamy z masażu, rozpylania zapachów czy innych bajerów, jakie oferują nam współczesne samochody z wyższej półki? Nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę fajne i miło mieć taką możliwość. Jednak kiedy zdarza mi się wsiąść do samochodu, który po prostu służy do jeżdżenia, jakoś się wzruszam. I tak się stało w przypadku Mitsubishi Space Star, który mi przypomniał jak się jeździ bez wielu „umilaczy” i „ulepszaczy” podróżowania.

Space Star w nowej odsłonie naprawdę wyładniał, choć zawsze był dość prosty i nigdy się nie zgrywał na super gościa. To autko służy do jeżdżenia. Ma się dobrze prowadzić, zapewnić najważniejsze funkcje z zakresu bezpieczeństwa, bez jakich dziś wstyd byłoby pojawić się na drodze i nie zawieść. Przesiadłam się do niego z topowej wersji BMWX6 i przez pierwszy moment miałam wrażenie podróży w czasie. To w końcu dwa skrajne oblicza motoryzacji. I ku mojemu zaskoczeniu poczułam, że taka prosta motoryzacja z dźwiękiem trzech cylindrów w tle, zwyczajnie mnie bawi. Rozsiadłam się w środku, ustawiłam fotel w trzy chwile (bo przecież nie ma zbyt wielu opcji), odpaliłam silniczek 1.2 i zaczęłam tydzień załatwiania spraw po mieście z bardzo fajnym kumplem Space Starem.

Skąd się bierze ta przyjemność obcowania z nieskomplikowaną motoryzacją? Trzeba małemu Mitsubishi oddać honory, bo jednak oferuje sporo najważniejszych gadżetów, bez których już ciężko sobie wyobrazić jeżdżenie samochodem. I choć połączenie telefonu przez bluetooth wymaga wykrzykiwania do mikrofonu komend, to jednak proces ten kończy się sukcesem!  Można sobie Space Stara wyposażyć w kamerę cofania, tempomat i systemy ostrzegające o nagłej zmianie pasa ruchu. To już nie są czasy mojego starego Twingo, bo nawet najprostsze samochody są przy nim pełnym „wypasem”. Space Star niby taki mały i prosty, ale sporo umie. I to jest fajne.

Dźwięk trzech cylindrów ma swój czar, a skrzynia CVT jakoś do całej konfiguracji pasuje. Odrobinę wyje przy przyspieszaniu, ale w korkach po prostu się sprawdza. Trudno  ocenić, czy w środku jest w miarę cicho. Moim zdaniem nie jest źle, bo jednak ciężko od małego Space Stara oczekiwać kompletnego odcięcia od dźwięków z zewnątrz. Mam wrażenie, że wszystko jest wystarczające. Zawieszenie nie złości, chyba, że się wpadnie w większą nierówność. Dynamika przy ruszaniu spod świateł nie wyprowadza z równowagi, widoczność na piątkę z plusem, jest miejsce na kubek z kawą i telefon… Czyli da się jeszcze produkować proste samochody, które nie tylko nie wkurzają, ale potrafią sprawić człowiekowi przy okazji sporo przyjemności.

Jest tylko jeden problem ze Space Starem – cena. Za testowaną wersję, wypasioną i dobrze doposażoną trzeba niestety zapłacić 60 tysięcy. Gdyby  był dostępny w cenie podstawowej, czyli 45 tysięcy, to rzeczywiście miałoby sens. Tak niestety za fajną i uroczą prostotę przyszłoby mi zapłacić za dużo. Co nie zmienia faktu, że miło sobie przypomnieć, do czego tak naprawdę służy samochód.