Roadster, targa, cabrio, hot hatch… w samochodach stworzonych do przyjemności można przebierać do woli. Jest jednak ta jedyna, która ma niepowtarzalny urok. Niczego nie udaje, nie stroszy piórek i nie bajeruje zbędnymi gadżetami. Miata. To odrębny stan umysłu, w który wprowadza mnie za każdym razem, kiedy siadam za jej kierownicą. Inny wymiar rzeczywistości. Chciałam mieć każdą z czterech generacji i wszystkie kocham do dziś. Bo jedno w Miacie nigdy się nie zmienia – niesamowita frajda z jazdy!

Prezentacja ostatniej wersji Miaty miała miejsce w Barcelonie. Przyjechały niemal wszystkie kluby MX-5 z całego świata i nagle poczułam jak silna może być miłość samochodu.  Miatę kochają uśmiechnięci i otwarci ludzie, którzy nie muszą niczego udowadniać.  I to jest piękne. W polskim klubie fanatyków MX-tki zdarzały się nawet historie miłosne zakończone szczęśliwie ślubem i potomstwem. Ten klasyczny roadster niewątpliwie potrafi w życiu namieszać…

W moim życiu Mazda MX-5 namieszała już parę razy. A wszystko przez to, że jak się pojawia, to prowokuje do podróżowania. Wspomnień i przygód mam z nią co niemiara (choć bez ślubu w tle), więc odbierając wersję RF z twardym dachem czekałam, co też ciekawego przytrafi nam się tym razem. Lubię nową linię Miaty, jak z resztą wszystkie poprzednie. Nikt jej przez 28 lat nie zepsuł i niech tak pozostanie. Ale to, co najwspanialsze to moment odpalenia silnika i zgranie się z doskonale wyważoną konstrukcją. W MX-5 wszystko jest kompatybilne – dwulitrowy silnik, napęd na tył, perfekcyjna skrzynia biegów i pozycja za kierownicą. Bajka! Jedyny minus tej generacji to mniejsza ilość schowków do upychania bagaży. No trudno. W końcu jeżdżąc roadsterem trzeba się przyzwyczaić do pakowania tylko niezbędnych rzeczy. Przyjemność z perfekcyjnego wchodzenia w zakręty w całości rekompensuje brak zapasowej pary butów. Z resztą w Miacie i tak zawsze czuję się jak bogini. Tym bardziej, że mogę się w słoneczny dzień bezkarnie opalać, bo rozkładanie dachu stało się tak samo proste, jak w Porsche 911 i trwa tylko 13 sekund. Składanie na szczęście trwa tyle samo, bo jak wiadomo pogoda w Polsce bywa kapryśna.

MX-5 RF to jednak nie jest samochód tylko na lato. Zaczynam rozumieć fenomen dżdżystych Wysp Brytyjskich, które są paradoksalnie mekką roadsterów. To tam sprzedaje ich się najwięcej. Dlaczego? Proste! Nawet jak pada deszcz to uśmiech błądzi po twarzach właścicieli, którzy zwyczajnie mają w nosie kiepską aurę. W trakcie mojej randki z RFem trafił się jeden (!) słoneczny dzień. Następnego dnia  zaczęło niemiłosiernie lać i tak już było do końca. Okazało się, że to w ogóle nie ma żadnego znaczenia, bo  moja dusza czuła się dokładnie tak samo jak w upalny dzień. Nie wiem jak gadać z Santa, nie zawsze mi to wychodzi. Ale MX-5tkę w wersji RF bardzo chciałabym kiedyś mieć. A podobno jak się czegoś bardzo chce, to się wreszcie udaje i tej wersji będę się trzymać 🙂