5 lat temu pierwszy raz wsiadłam do BMW i3 i oniemiałam ze zdumienia. Nie tylko dlatego, że bezszelestnie pokonało na światłach Megane RS i było pierwszym elektrykiem z tak wypasionym wyposażeniem. Zdumiało mnie wnętrze wykonane z ekologicznych i recyklingowanych surowców takich jak plastiki z butelek PET, włókna hibiskusa i wełna. Jedyny taki, niepowtarzalny i przez to zachwycający oryginalnością wpisał się na listę moich ulubieńców. Za każdym razem spoglądając na i3 przychodzi mi do głowy, że to samochód wyjęty wprost z niesamowitego, futurystycznego komiksu. I bardzo mi się to podoba! Kiedy na rynku pojawiła się szybsza i dynamiczniejsza wersja ze znaczkiem „s” nie mogłam się oprzeć pokusie natychmiastowego przetestowania wyścigówki na prąd i z wypiekami na twarzy wpadłam do siedziby BMW.
Czekał na mnie w czerwono-czarnych barwach bojowych zapraszających do elektrycznego ścigania. Zapamiętałam dobrze wrażenie jakie towarzyszy wciskaniu pedału gazu w i3, więc tym bardziej zakręciło mi się w głowie na myśl co potrafi „dopalona” i wzmocniona wersja. Poskramiając ochotę na natychmiastowe wykorzystanie pełnych możliwości sprintera postanowiłam spokojnie mu się przyjrzeć. W środku przywitała mnie przepięknie rzeźbiona deska przypominająca kształtem zakręconą falę. Eleganckie fotele obszyto miękką skórą i na szczęście nie zabrakło moich ulubionych materiałów „z odzysku”. Pomyślałam, że dzięki BMW samochody elektryczne weszły na poziom ekskluzywnych samochodów premium i przestały być zwykłymi pudełeczkami podłączanymi do gniazdka. Rzuciłam okiem na zasięg. 200 kilometrów to już coś, czyli nie będę dostawać zawału włączając klimatyzację! Uwierzcie mi, że w przypadku elektrycznych samochodów ten stres potrafi spędzić człowiekowi sen z powiek. Bez lęku o brak prądu włączyłam silnik i ruszyłam przed siebie.
Elektryki mają cudowne zerojedynkowe przyspieszenie, czyli odpalają momentalnie bez zastanawiania się czy jechać czy nie. I to jest genialne. BMW i3s dysponuje mocą 184 koni mechanicznych i 100 km/h osiąga w 6.9 sekundy wklejając człowieka w fotel. „S’ka” jest nieco szersza i niższa od normalnej wersji i na całe szczęście ma też szersze opony, dzięki czemu sprawnie i precyzyjnie pokonuje zakręty. W absolutnej ciszy. Do tego naprawdę musiałam się długo przyzwyczajać, bo jednak szybka jazda kojarzy się z rykiem silnika. A tu nic. Trochę podmuchu wiatru i odrobina szumu z kół. Sporo się trzeba elektrykami najeździć, żeby sobie zdać sprawę z osiąganych prędkości, bo to nie wózek na polu golfowym tylko mała wyścigówka! Zawieszenie takie jak lubię, czyli dość twarde i pozwalające wyczuć co się dzieje z samochodem. Frajda na maksa bez nerwowego spoglądania okiem na zasięg. Do stacji szybkiego ładowania podjechałam trzeciego dnia tradycyjnie planując przy okazji postój na kawę. 40 minut i bateria w pełni naładowana, gotowa do kolejnej dawki bezszelestnych emocji. Lubię to i to bardzo!
Motoryzacyjny świat zmienia się w niesamowitym tempie. Kiedyś się trochę buntowałam, ale dziś dzięki takim samochodom jak i3s wcale mi to nie przeszkadza. Jedyny problem to wciąż sieć stacji szybkiego ładowania, bo dopóki nie będzie można spokojnie pojechać w trasę będą to auta typowo miejskie. Czekam też z utęsknieniem na ten moment, w którym choć trochę spadnie cena i do bardziej osiągalnego poziomu. Póki co mój ulubiony wyścigowy elektryk w pięknej wersji „s” wymaga posiadania 245 tysięcy złotych i chyba jeszcze muszę na niego trochę poczekać.
Leave a Reply