Wszystko wydarzyło się w moje urodziny. Piękniejszego początku tego szczególnego dnia zwyczajnie nie mogłabym sobie życzyć. W prezencie przybył do mnie mój ulubieniec, jeden z najpiękniejszych na drogach, w dodatku z potężnym zastrzykiem mocy pod maską. Wciąż twierdzę, że Infiniti Q60 to majstersztyk designu i na linię nadwozia mogę gapić się godzinami. Tym razem wiedziałam, że przez cały tydzień będę musiała rozwiązać dylemat – jeździć czy podziwiać? Na szczęście 3-litrowe V6 o mocy 405 koni mechanicznych skutecznie rozwiało rozterki…
Podobno czerwony to kolor, w którym Q60 wygląda najlepiej, jednak w bieli jest staje się bardziej elegancki i dystyngowany. I taki chyba podoba mi się najbardziej. Infiniti ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Konsekwentnie i z sukcesem stawia na indywidualność, bez próby upodobnienia się do jakiejkolwiek marki spośród swoich konkurentów. Jest inny, piękny, dumny i ma swój własny styl. W dodatku rozkochał mnie w sobie już dawno temu, o czym miałam już przyjemność pisać dotykając nieco wolniejszego egzemplarza. Q60 ze skromną literką „S” obiecało mi oprócz estetycznych wrażeń potężną dawkę adrenaliny i radości. Takie urodziny to ja mogę mieć codziennie!
Po dużej dawce przyglądania się doskonałej linii nadwozia przyszedł czas na rozkoszowanie się jazdą. Wnętrze znajome, trochę odbiegające od niezwykłości kształtów bryły, mogłoby się odrobinę zmienić. Zdążyłam się już jednak przyzwyczaić do specyficznej ergonomii, która wygląda dokładnie tak samo jak w Q50S. Pozycja kierowcy jest na szczęście perfekcyjna, więc zanurzyłam się w idealnie wyprofilowany fotel z drżeniem, jakie towarzyszy odkrywaniu wielkiej niespodzianki. Odpaliłam silnik, który wydał z siebie rozkoszny pomruk potężnej jednostki. Oooo taaaak! Przystojniak przemówił do mnie miękkim barytonem i poległam.
Q60 potrzebuje raptem 5 sekund, żeby napędzić idealne nadwozie do 100km/h. Napęd na cztery koła (co ciekawe tylko taki jest dostępny w tej wersji) klei auto do drogi jak marzenie. Całość zestrojona z siedmiobiegowym automatem działa jak jeden, perfekcyjnie spasowany organizm. Co ciekawe, nie miałam poczucia, że to auto czysto sportowe. Jest coś takiego w Q60S co sprawia, że nawet przy tak dobrych osiągach ciągle czuję się w nim jak dama, a nie rajdowiec. Prawdziwy Gentelman Infiniti dba o mnie rozpościerając tarczę bezpieczeństwa, prawdopodobnie bezkonkurencyjną na rynku. Czujniki dookoła samochodu kontrolują praktycznie wszystkie potencjalne zagrożenia, które mogą nam się przytrafić. Uwielbiam ten system w Infiniti, bo nie odczuwam w nim nadopiekuńczych ingerencji. Wszystko dzieje się wtedy, kiedy naprawdę trzeba zadziałać. I taki powinien być prawdziwy mężczyzna.
Q60S Sport Tech niestety kosztuje. Tak to już jest, że każdy ideał zna swoją wartość. W tym wypadku musiałabym wytrzasnąć spod ziemi 307 tysięcy złotych, czyli tyle ile w Warszawie trzeba zapłacić za kawalerkę. Wiem, że tak musi być, ale w tym przypadku autentycznie łza potrafi się zakręcić w oku. Od czego jednak ma się urodziny? To dzień, w którym marzenia mają większą moc. Tak sobie więc marzę i czekam, aż któregoś dnia jakimś niespodziewanym cudem Q60S pojawi się pod moim domem. Kto wie, na szczęście wszystko jeszcze może się w życiu zdarzyć!
Leave a Reply