Przyszedł taki dzień tego lata, w którym ponad wszystko zapragnęłam ciszy i spokoju. Jest takie miejsce, w którym zawsze potrafię zwolnić. Domek przyjaciół w Osetnie, gdzie Jah Jah z Anią stworzyli sielankę, która niezmiennie trwa. Tam właśnie postanowiłam pojechać i tak się złożyło, że moim partnerem podróży stał się Nissan Qashqai. Auto, które nie budzi wielkich emocji, nie podnosi ciśnienia i z pewnością takie, o którym nie śni się po nocach. Za to jest przestronny, wygodny i stabilny. Może właśnie dlatego pomyślałam, że akurat w ten weekend to bardzo dobry wybór.
Qashqaia znają wszyscy od lat. Jest zgrabny, ładnie narysowany i dobrze pomyślany pod kątem podróżowania. Przyznaję, że serce nie zabiło mi szybciej na jego widok, ale przecież nie o to w nim chodzi. Za to wraz córką i moją przyjaciółką zapakowałyśmy do niego niezliczoną ilość bagażu i zakupów na cały weekend. Uwierzcie mi, że nie wiem kiedy minęła ta podróż. Nie tylko za sprawą dobrego towarzystwa i perspektywy absolutnego relaksu na łonie natury. Nissan Qashqai dość mocno się do tego wrażenia przyczynił łykając kilometry bez cienia niepokoju. Dobrze wyciszony, komfortowo zawieszony, a jednocześnie z dobrym czuciem samochodu przez kierowcę stał się idealnym kumplem dla naszej trójki.
Tym razem w Osetnie postanowiłyśmy pozwiedzać okolicę. Nie tylko dla samej przyjemności rozglądania się po pięknych krajobrazach, ale Ania zarządziła odbiór jajek od szczęśliwych kur, doskonałej wędliny z lokalnej masarni i dzięki takim sprawunkom udało nam się przy okazji odkryć jak wygląda tam świat. Z premedytacją zjeżdżałyśmy z głównych dróg na leśne dukty i zapiaszczone dróżki, bo Qashqai w takich warunkach pięknie się sprawdza. Ma napęd na cztery łapy i trzeba przyznać, że precyzyjnie wybiera wszystkie nierówności. Silnik 1,7 choć w odchodzącym do lamusa dieslu, sprawia się akurat. Mocy mu nie brakuje, a ponieważ nie służy do ścigania, niczym mnie nie zaskoczył ani na plus ani na minus. Natomiast zaskoczyła mnie bezstopniowa skrzynia biegów, która już nie ma nic wspólnego z denerwującymi i wyjącymi przekładniami sprzed lat. Jest cicha, przyjazna i naprawdę dobrze spełnia swoją rolę.
Utytłałyśmy biednego Qashqaia niemiłosiernie, bo choć pogoda była sucha i słoneczna, to na warstwie piachu i kurzu na karoserii można było rysować obrazki. W sumie nawet było mu z tym do twarzy, bo widać było na nim ślady bardzo udanej wycieczki. Qashqai nadaje się na takie wyprawy doskonale i choć nie jest to auto, które rzuca na kolana, przyjaźnie mnie zaskoczył. Szczerze się polubiliśmy i jedyną trudną częścią jego jestestwa jest niestety cena. 150 tysięcy złotych to kwota, przy której można się już mocno zastanowić, z którym samochodem zaprzyjaźniać się na dłużej. Jeśli jednak ktokolwiek rozważa, lubi i docenia Qashqaia mogę z czystym sumieniem napisać, że również lubię i doceniam. W końcu partner, który nie sprawia kłopotów jest czasem na wagę złota.
Leave a Reply