SALON W GENEWIE, CZYLI WIOSNA TUŻ TUŻ
Jest kilka sygnalów zwiastujących zbliżającą się wielkimi krokami wiosnę. Początek sezonu F1, nadlatujące bociany i oczywiście Salon Samochodowy w Genewie. Zazwyczaj w Polsce aura początku marca nie rozpieszcza, za to w Szwajcarii kwitną żonkile i pachnie ciepłem. Tylko ośnieżone góry przypominają o tym, że zimą jeszcze może nas zaskoczyć. Genewska wiosna to także start wszystkiego co nowe w motoryzacji.


Salony samochodowe uwielbiam podglądać pod kątem trendów, objawień i rozczarowań. Róznosci, smaczki i detale kuszą mnie bardziej niż skrupulatne śledzenie faktów na temat tego, któremu modelowi zafundowano lifting, a któremu zrobiono nowa odsłonę. Prawda jest taka, że pod koniec roku wszyscy zrobią rachunek sumienia i brutalnie okaże się kto zyskał a kto stracił. A przecież samochody to nie tylko rynek, kupowanie i sprzedawanie, czystą ekonomia.
To moda, nowe kierunki sztuki użytkowej i fantastyczne przeżycie estetyczne. Co więc mnie urzekło a cozasmuciło? Zacznę od pozytywnych wrażeń.

Przypływ radości czekał mnie na stoisku Italdesign Giugiaro. Przede wszystkim dlatego, że ciągle
jest! Podobnie jak Pininfarina i inne studia projektowe. Prawdę mówiac bałam się, że w czasach
obcinania budzetów wielcy artyści znikną bezpowrotnie. Teraz zatrudnia się fachowców rzemieslników, którzy w ramach pensji „opedzluja” całą gamę modelowa. Tanio, rzetelnie, często
jednak bez rozmachu. Na wielkich nikogo nie stać i dlatego borykają się z gigantycznymi kłopotami finansowymi. Sztuka jednak nie umarła i Giugiaro pokazał samochód, przed którym wszyscy klękali. Ja oczywiście też. Najpiękniejsze felgi świata, doskonale proporcje i technologia przyszłości. Marzę, żeby choć kilka egzemplarzytrafiło na prawdziwe drogi, co niestety jest raczej mało prawdopodobne. Ważne jednak, że takie dzieła samochodowej sztuki powstają i cieszą motoryzacyjnych smakoszy.

Kolejną wielką radość to powroty. Czyżby wystąpiło znużenie ekologiczną motoryzacja o zerowej emisjo CO2? Tak dobrze nie będzie, ale obserwuję trend tęsknoty za kultowymi autami, które mogą się pochwalić wspaniałą historia. Powrócila legendarna Honda NSX, na która czekali fani na całym świecie. Zgodnie z duchem wspólczesnej motoryzacji będzie hybryda, ale jak wiadomo hybrydy są piekielnie szybkie. A taka właśnie musi być Honda NSX. Sportowa, muskularną, bezkompromisową i podnoszącą poziom adrenaliny. Wygląda obłędnie, więc zamówienia sypia się w ilościach hurtowych. Tradycja na szczęście też jeszcze nie umiera.
Salon samochodowy stał się jednocześnie salonem…odzieżowym! To kolejne spostrzeżenie, które mocno mnie rozbawiło. Praktycznie wszystkie marki maja swoje oddzielne stoiska, na których można kupić kurtki, koszulki, spodnie czy rękawiczki. Oczywiście z logo marki, stworzone dla tych, którzy identyfikują się że swoim samochodem. Nie dziwi mnie doskonały butik Bugatti czy Porsche, jednak ubiory z logo Skody czy Volkswagena wzbudziły uśmiech na mojej twarzy. To wspaniałe i bardzo mi się taki trend podoba, ale czy rzeczywiście ludzie kupując Passata będą chcieli nosić kurtkę VW? Nowa moda, bardzo pozytywną i przyjazna. Osobiście byłam bliska kupienia torby Bugatti, choć niestety ochota przeszła po sprawdzeniu ceny. Hmm, nawet kumulacja w totka nie pomoże. 
I jeszcze jedną frajda, która dobrze świadczy o producentach. Coraz więcej pokazuje się konceptów, które są bliskie produkcji seryjnej. Podziwiając futurystyczne linie concept-carów można mieć nadzieję, że duża cześć projektu zostanie wykorzystana i nie będzie tylko wizja szalonego artysty stworzona na potrzeby jednego salonu. Absolutnie piękny XR PHEV II, czyli Mitsubishi ASX przyszłości, podobno ma wyglądać prawie tak samo. Będę trzymać kciuki, bo samochód jest niezwykły i robi doskonale wrażenie. 

I na koniec mały smuteczek. Nie, nie mały, raczej ogromny, bo widziałam już ten samochód na
polskiej drodze. I nie wybaczę Włochom nowej twarzy Jeepa Cherokee. Nie pojmuje dlaczego na stoisku Fiata można podziwiać same stylistyczne perełki, a swojemu amerykańskiemu bratu zrobili tak wielką krzywdę. Spłaszczony jak naleśnik, z dziwnie zmrużonymi oczami stracił swój urok. Prawdopodobnie przyjdzie mi go pokochać właśnie dlatego, że mi go żal. Syndrom, który przypomina mi przypadek Multipli. Nie martw się Cherokee, może kiedyś ktoś się zlituje i poprawi to, co tak bardzo popsuł.