Z crossoverami jest tak, jak z grzybami po deszczu. Wysypują się jeden po drugim i aż ciężko nadążyć z nowościami na rynku. Swoją drogą ciekawa jestem czy ta moda będzie miała swój kres czy może za kilka lat wszystkie samochody będą crossoverami i SUVami? Póki co ten typ nadwozia jest najbardziej poszukiwany na rynku. Mądrzy ludzie oszacowali, że do 2020 roku crossoverów będzie więcej niż normalnych aut kompaktowych i chyba rzeczywiście zmierzamy w tym kierunku. Oto właśnie, pomimo faktu, że w stajni Kia jest już Soul i Niro, pojawił się Stonic, który też chce mieć w tym szaleństwie swoje miejsce. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się większych emocji i jakoś wewnętrznie nie czułam żadnego dreszczu podniecenia. Cóż, kolejny crossover, pewnie taki jak cała reszta jemu podobnych. Tym czasem przywitała mnie bardzo zgrabna linia nadwozia w jaskrawo żółtym kolorze który w szare i krótkie dni jakoś rozświetlił moje oblicze. Bynajmniej nie tylko przez barwę.
Tak się złożyło, że w tygodniu przypadającym na test Kii Stonic miałam strasznie dużo spraw do ogarnięcia i mnóstwo jeżdżenia. Spędziłam w tym samochodzie więcej czasu niż we własnym domu i – uwierzcie mi – poznaliśmy się na wskroś. Na początku zadziwiło mnie bardzo ergonomiczne wnętrze. Czytelny 7 calowy wyświetlacz, dobry system audio, bezproblemowe podłączenie bluetooth i zerowy problem z obsługą jakichkolwiek urządzeń. To miłe, że nie musieliśmy się o nic kłócić na starcie znajomości. Po kilkudziesięciu kilometrach stwierdziłam, że to wnętrze mi służy i czuję się w nim bardzo przyjaźnie. Widoczność na piątkę z plusem, pozycja kierowcy też. Pozytywne wrażenia zaczęły napływać z każdym następnym kilometrem aż ze zdziwieniem stwierdziłam, że naprawdę lubię Kię Stonic.
Mój nowy żółciutki przyjaciel ma pod maską silnik diesla 1,6 o mocy 110KM, który rozpędza się do setki w 11,3 sekundy. I jedyny moment, kiedy przestawaliśmy się lubić to start od zera na światłach. Spod maski słychać silnik diesla, który trochę nie radzi sobie ze sprintem. Żeby się dokopać do odpowiedniego momentu obrotowego trzeba wrzucić trzeci bieg i wtedy Stonic zaczyna równo i dynamicznie gnać do przodu. Na szczęście jak już się rozpędzi to niestraszne mu wyprzedzanie TIRów na trasie, bo mocy ma pod dostatkiem. Start od zera wymaga jednak odrobiny cierpliwości. Stonic prowadzi się bardzo precyzyjnie. Nie przechyla się na zakrętach, grzecznie słucha poleceń kierowcy i świetnie się go wyczuwa. Po kilku dniach miałam wrażenie pełnego zgrania z samochodem i wiedziałam, że nie wytnie mi żadnego niespodziewanego numeru na drodze. Z anonimowego crossovera Stonic stał się moim bardzo udanym partnerem pomocnym w ogarnięciu miliona spraw w milionie różnych miejsc.
Żeby się przebić w zagmatwanym świecie crossoverów trzeba się bardzo postarać. Po pierwsze cena – zaczyna się od 55 tysięcy złotych. Po drugie technologia, ale równie ważny jest design. W końcu samochód kupujemy nie tylko zdrowym rozsądkiem. Musi nam się podobać i sprawiać nam wizualną przyjemność. Kia Stonic dostała 20 dwukolorowych wersji nadwozia i sporo możliwości personalizacji wnętrza po to, żeby każdy mógł sobie skomponować własny egzemplarz według upodobań i preferencji. Niewątpliwie przekonałam się, że żółty do doskonały kolor na jesienno-zimowe klimaty. Dodatkowa dawka sztucznego słońca zdecydowanie poprawiła mi humor. A Kia Stonic naprawdę dzielnie sprawowała się przez tydzień i muszę przyznać, że pożegnałam ją nie bez żalu.
Leave a Reply