Każdy samochód ma swój charakter i oddzielną osobowość. I to jest cudowne w motoryzacji. Niektóre osobniki zostały stworzone specjalnie po to, żeby dalekie i bliskie podróże stały się przyjemnością, a nie męczącą koniecznością. Outlander od samego początku istnienia miał służyć właśnie do tego, żeby można było wygodnie i bezstresowo eksplorować świat. Zarzuca mu się, że za mało się zmienia, nie przybiera super nowoczesnych piórek i nie próbuje się na siłę nikomu przypodobać. Ja twierdzę, że nie musi, bo nie ma sensu ingerować w coś, co się sprawdza od lat. Ta teoria najwyraźniej się sprawdza, bo Outlandera kierowcy doceniają i lubią. I o to przecież chodzi.
Kolejne generacje Outlandera przeobrażają się o tyle, o ile wymagają tego nowe trendy i postrzeganie urody samochodu przez współczesnych. Najnowsza wersja ma w sobie idealne połączenie nowoczesności i tradycji. Ładne, spójne i regularne nadwozie zyskało świeże LEDowe spojrzenie i przyjazny wyraz „twarzy”. Outlander to z jednej strony bardzo duży i przestronny SUV, z drugiej jednak w mieście nie jest wcale nieporęcznym gigantem. Wręcz przeciwnie. Sprawnie parkuje, zwinnie zawraca i wpasowuje się przyjaźnie w miejski koloryt. Choć aż się prosi, żeby zapakować do niego mnóstwo bambetli i ruszyć gdzie oczy poniosą. A przestrzeni do dyspozycji jest tyle, że – uwierzcie mi – można nim zaplanować podróż dookoła świata. Jak się człowiek uprze – nawet w 7 osób!
W środku Outlander jest spokojny i ergonomiczny. Niczego nie trzeba szukać, wszystko jest pod ręką. To lubię, bo tendencja do wielkich wyświetlaczy, które zmuszają człowieka do przeklikiwania się przez miliony poziomów dotykowej rzeczywistości doprowadza mnie do szału. Intuicyjnie wiem, gdzie steruje się klimatyzacją, jak się przełączyć w tryb 4WD czy odebrać telefon. Bez łapania się za głowę i wpadania w panikę, kiedy trzeba szybko i bezpiecznie wykonać którąkolwiek z czynności. Siedzenia są wygodne, a pozycja za kierownicą daje maksimum widoczności i wyczuwania samochodu. Pomyślałam, że trzeba się wypuścić gdzieś dalej, żeby nie tracić czasu na krótkie przeloty po mieście autem stworzonym do dalekich podróży.
Ruszyłam przed siebie, trochę bez celu, nie spiesząc się i nie robiąc żadnych planów. Dwulitrowy silnik o mocy 150 KM może nie jest szatanem, ale nie o to w takim podróżowaniu przecież chodzi. Dynamika jest na tyle wystarczająca, że nie musiałam się zastanawiać nad manewrem wyprzedzania, bo Outlander zbiera się jak trzeba. Nie lubię w nim jedynie skrzyni biegów CVT, która ma specyficzną tendencję do udawania zmiany przełożeń. Nie wiem po co, bo płynność skrzyni bezstopniowej to jej największy atut i wcale nie chcę, żeby mi symulowała coś, co nie ma miejsca. No cóż, nikt nie jest idealny i do takiej charakterystyki musiałam się po prostu przyzwyczaić. Trzeba się też powstrzymać od bardzo szybkiej jazdy na autostradzie, bo spalanie rośnie w oczach. Outlander potrafił mi więc połknąć 8 litrów przy płynnej jeździe i – uwaga! – 15 litrów przy bardzo dynamicznym podróżowaniu. Przestawiłam się na płynność, dzięki której apetyt na paliwo zdecydowanie zmalał i to jest na niego najlepsza metoda.
Zawsze lubiłam Outlandera i cieszę się, że nie zmienia się diametralnie. Wciąż wsiadam do niego z uczuciem, że mogę sobie pojechać na koniec świata zabierając ze sobą cały dobytek. Mój mocno niestacjonarny tryb życia niewątpliwie świetnie się z Outlanderem komponuje i wiem, że moglibyśmy się zakumplować na dłużej. Zainspirował mnie mocno, więc już robię plan na dłuższą ucieczkę i chyba nawet nie będę czekać do wiosny. W drodze jednak jest zawsze najpiękniej…
Leave a Reply