Przyznam, że nie przepadam za podróżowaniem z kimkolwiek innym niż moja córka. Przez lata wyrobiłyśmy sobie ten sam rytm słuchania muzyki i jechania przed siebie bez konieczności ciągłego zatrzymywania się pod byle pretekstem. Nie znoszę robić przerw, bo jak już się zgram z autem to czerpię wielką radość z bycia w ruchu. Agata ma tak samo. Nie słyszę „mamo siku” ani „mamo chce mi się jeść” i – co najważniejsze – nie pali i nie musi się zatrzymywać na dymka. Niestety nie zawsze jest tak różowo i przez wiele lat jeżdżenia po całej Europie przyszło mi obcować z bardzo różnymi rodzajami pasażerów. Muszę jednak stwierdzić, że najbardziej upiorni to nałogowi palacze.

Zanim usłyszę obelgi pod moim adresem od „dymnolubnych” uprzedzę fakty. Sama jestem palaczem i wiem jak bardzo czasem człowiek ma ochotę na grzeszną przyjemność. Problem w tym, że samochód niespecjalnie się do tego celu nadaje. Po pierwsze dym papierosowy strasznie szybko wchodzi w tapicerkę, która zwyczajnie zaczyna śmierdzieć. Po drugie dlatego, że na tak małej przestrzeni robi się siwo od dymu, który gryzie w oczy i zamiast frajdy palenie staje się koszmarem. Przyszło mi jednak podróżować z nałogowymi palaczami przez wiele długich godzin i niestety regularne zrzędzenie o przystanek „na papieroska” doprowadzał mnie zawsze do szewskiej pasji.

W poszukiwaniu idealnego wyjścia z trudnej sytuacji pozwoliłam kiedyś znajomemu na zapalenie w samochodzie tzw. elektryka. Mało się na nich znam, bo to nie moja bajka. Jednak zapach, który kilka razy poczułam od zwolenników tego papierosowego zamiennika był na tyle przyjemny, że nie widziałam w tym nic złego. I rzeczywiście pachnie to przyjaźnie, za to nieprawdopodobne ilości kłębów pary (czy czegokolwiek co się z takiego elektryka wydobywa) skutecznie przesłoniły mi widok drogi. Skończyło się na tym samym, czyli postoju na wietrzenie auta i cały misterny plan wziął w łeb.

Z pomocą przybył mi ostatni krzyk mody, czyli podgrzewacz do tytoniu Iqos. Na szczęście coraz więcej palaczy wyposaża się w ten wynalazek. Ci najbardziej nałogowi wiedząc, że mają przed sobą kilka lub kilkanaście godzin jazdy zabierają go ze sobą, co ułatwia życie kierowcy i pozostałym pasażerom. Ilość dymu jest na tyle znikoma, że lekkie uchylenie okna niweluje cały zapach. To, co się z Iqosa wydobywa nie pachnie jak normalny papieros, a cytując moją niepalącą przyjaciółkę Ewę – przypomina bardziej woń popcornu. Jeśli już ktoś naprawdę musi, bo inaczej się udusi, to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie.

Na koniec mały apel dla wszystkich kierowców, którym zdarza się rozwozić znajomych w różne zakątki świata. Jeśli trafi wam się zwolennik zielarstwa w nielegalnej postaci nigdy, ale to przenigdy nie pozwalajcie na „pufanie” wewnątrz samochodu. To ten przypadek, w którym skutki biernego palenia mogą być prawdziwie opłakane. W końcu kierowca w swoim samochodzie jest najważniejszy i ma za zadanie dowieźć wszystkich do celu w jednym kawałku!