Mam wrażenie, że o miłości do Mazdy MX5 napisałam niemal pracę doktorską. A raczej poematy i pieśni pełne uwielbienia, bo Miaty po prostu nie da się nie kochać. Rasowy roadster, który przez 30 lat niezmiennie przyprawia o szybsze bicie serca jest swojego rodzaju fenomenem. Po pierwsze dlatego, że choć minął szmat czasu i od początku produkcji wyrosło nowe pokolenie,  Miata wciąż zachwyca. Po drugie dlatego, że to nie jest luksusowy supercar, który stanowi łakomy kąsek dla kolekcjonerów i kosztuje miliony dolarów. A i tak jest to jeden z niewielu kultowych samochodów, które odcisnęły swój ślad w historii motoryzacji. Surowa i doskonała jednocześnie. Taka właśnie jest Mazda MX5. Dzień, w którym odbierałam limitowaną, urodzinową wersję 30th Anniversary był tak słoneczny, że nie mogłam sobie darować wypadu do przyjaciół na Mazury. Z otwartym dachem, z wiatrem we włosach i przyklejonym uśmiechem na twarzy. I to jest moment, w którym wszystkie kłopoty znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Mazda MX5 w wersji 30th Anniversary jest w kolorze orange racing i wyprodukowano ich tylko 3000 sztuk na cały świat. We wnętrzu fotele Recaro i przeszycia w barwie nadwozia, a także emblematy, które przypominają, że to specjalna sztuka. Oprócz delikatnych akcentów jest to taka sama, boska Miata z napędem na tył, doskonałym wyważeniem środka ciężkości i prowadzi się jak po sznurku. Niezmiennie zachwyca mnie precyzja manualnej skrzyni biegów, która przy każdej zmianie przełożenia reaguje w ułamku sekundy. Jakiż to jest majstersztyk! Cieszę się, że Mazdy MX5 przez 30 lat nikt nie próbował popsuć i nie przerabiał ideału. Niestety inżynierom i projektantom zdarza się czasem zbyt mocno zaszaleć… W tym przypadku dbałość o to, żeby z każdą generacją Miata pozostała Miatą jest godna podziwu.

Wsiadłyśmy z moją córką tuż po audycji i ruszyłyśmy przed siebie. Po dwóch godzinach jazdy zrobiło się ciemno i poczułyśmy chłodny podmuch, więc zjechałam na stację zamknąć dach. Musze przyznać, że chyba nikt dotąd nie wymyślił prostej w obsłudze konstrukcji, która działa manualnie i tak bezbłędnie, że żaden automat nie jest w stanie pobić rekordu czasu zamykania świata nad głową. Jeden ruch, kliknięcie i po sprawie. Wiedziałam już, że w drogę powrotną trzeba ruszyć za dnia, żeby jak najdłużej cieszyć się przestrzenią i niebem, które jest nieodzownym elementem jazdy roadsterem. Tym bardziej, że Miata jest dobrze osłonięta od wiatru i przy moim niewielkim wzroście jazda bez dachu nie sprawia kłopotów.

To, co mnie zawsze w MX5 zadziwia to ilość bagażu, jaką jestem w stanie upakować w środku. Mały bagażnik połyka torby, jakby był bez dna. Za fotelami jest sporo miejsca i można bez problemu zwinąć ręczniki, śpiwory, kolejną parę butów i kilka drobiazgów. Szczerze? Jak na weekend to aż nadto. Dwulitrowy, wolnossący silnik o mocy 184 koni mechanicznych mruczy przyjaźnie przypominając o porządnej, niezmąconej downsizingiem motoryzacji. Taki świat jeszcze istnieje i Miata jest tego najlepszym dowodem. Dlatego wiem, że kiedyś będę ją mieć. Tym bardziej, że nie jest to marzenie nieosiągalne. Jak mi się kiedyś uda, z całą pewnością będziecie pierwszymi, którym się pochwalę!