Jestem „Mazdofilem”, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. To, co się w tej marce zadziało w ciągu ostatnich lat można spokojnie nazwać konsekwentną strategią oferowania szczypty więcej niż pozostali producenci. Najpiękniejsze jest to, że wszystkie modele Mazdy są dopieszczone do granic i żaden nie został potraktowany po macoszemu. Konsekwencja dotyczy też silników, które tak pięknie bronią się przed uturbieniem i powszechną paranoją downsizingu. I nie ważne, czy mamy do czynienia z roadsterem, typowym mieszczuchem czy limuzyną. Uwierzcie mi, że każda Mazda potrafi człowieka rzucić na kolana.

„Dwójka” to najmniejsza w gamie modelowej typowo miejska sztuka. Takie auta kojarzą mi się raczej z bardzo plastikowym kokpitem i pewnymi kompromisami, które niestety zazwyczaj przejawiają się w wykończeniu wnętrza. Ale to jest Mazda i tu sprawa wygląda zupełnie inaczej. Przecierałam oczy ze zdumienia, kiedy zasiadłam w środku wykończonym bajecznie białą skórą z pięknymi przeszyciami, które można spotkać raczej w Lexusie czy Infiniti. Czyli da się z małego autka zrobić majstersztyk i nie zażądać za niego bajońskiej sumy. Mam przyjaciela, który wsiadając do testowanego samochodu uwielbia się pastwić szukając dziury w całym. W tym wypadku poległ i biedactwo nie miał się do czego przyczepić. Mazda 2 jest tak dobrze wykonana, że życzyłabym innym samochodom na świecie tak kochających i dbających „rodziców”.

„Mazdofilia” pogłębia się jeszcze bardziej po odpaleniu silnika. Normalny dźwięk czterocylindrowej jednostki 1,5 zamiast wyżyłowanych do granic możliwości trzycylindrowych jednolitrówek to radość nie do opisania. Mazda wciąż udowadnia, że cała ta paranoja ze zmniejszaniem pojemności silników potrzebna jest jak dziura w moście. Spalanie między 5,5 a 6,5 litra plus sprostanie najwyższym normom emisji spalin jest – jak się okazuje – zupełnie osiągalne, bez katowania człowieka mikrosilnikiem. Dzięki temu komfort dla uszu jest nieporównywalnie większy, a i dusza się zwyczajnie raduje. „Dwójka” wyposażona jest po zęby we wszelkiej maści systemu biernego i czynnego bezpieczeństwa. Ma kamery, monitoring martwego pola, skaner znaków drogowych i świetne audio. Wszystko można sobie spersonalizować tak, jak się komu podoba. Czuję się dopieszczona i zaopiekowana. I o to właśnie chodzi.

Mazda 2 to bardzo wyczuwalne i intuicyjne auto. Zawieszone dość sztywno, ale bez przesady. Tak akurat, żeby z jednej strony można było przewidzieć co się dzieje z samochodem a z drugiej nie martwić się o urazy kręgosłupa. Jakby się tak na siłę do czegokolwiek przyczepić to automatyczna skrzynia mogłaby mieć odrobinkę krótsze i bardziej precyzyjne przełożenia. I to chyba byłoby na tyle w kwestii narzekania. Nawet na cenę nie da się pomarudzić, bo nieco ponad 60 tysięcy złotych za śliczne, doskonale wyposażone miejskie auto to nie jest szalona cena. Swoją drogą sama jestem ciekawa, czy mnie czymś kiedyś Mazda do siebie zrazi. Na razie na szczęście wcale jej to nie wychodzi i niech tak zostanie, bo „Mazdofilia” to niegroźna i bardzo przyjemna przypadłość.