Są takie samochody, które wywołują na twarzy uśmiech. Tak po prostu. Tylko dlatego, że ktoś zabawił się designem i poświęcił trochę czasu detalom. „Tu zrobimy kolorowe wloty powietrza, a na szybach niech będzie pomarańczowa żaluzja” – tak sobie wyobrażam projektanta, dla którego nie liczy się tylko czysty rysunek techniczny. Patrząc na Citroena C3 Aircross zastanawiam się dlaczego nikt się tak nigdy nie rozczulił nad projektowaniem wielu ”z twarzy nie podobnych do nikogo” aut. A przecież tak niewiele potrzeba, wystarczy odrobina fantazji i od razu robi się zabawniej! Aircross pojawił się z powodu szaleńczej mody na crossovery i wyróżnia się z tłumu po mistrzowsku.

Przez tydzień testu nie spotkałam ani jednej osoby, której Aircross nie przypadłby do gustu. Niesamowite jak klika drobnych zabiegów stylistycznych potrafi zdziałać cuda. Ilość kombinacji kolorystycznych, dzięki którym można sobie spersonalizować swój egzemplarz jest tak duża, że sama miałabym z tym niezły ból głowy. Właściwie jedyne czego mi w nim brak to słynne z Cactusa airbumby, czyli kolorowe nakładki na drzwi. Trochę szkoda, bo Aircross prezentowałby się jeszcze zacniej. Nie ma jednak na co narzekać. Cytryna stanęła na wysokości zadania i jest po prostu urocza. Frajda nie kończy się na wesołym nadwoziu, bo w środku jest równie przyjaźnie. Tapicerka w szarą pepitkę przypomina bardziej wdzianko, w jakie ubrał się samochód, niż zwykłe wykończenie foteli. Dodatkowo tym samym materiałem obszyto dużą część kokpitu, dzięki czemu Aircross nie jest – jak większość aut tej klasy – cały z plastiku. Takim oto Citroenem odzianym w szary golf z pomarańczowymi dodatkami ruszyłam na podbój Warszawy.

Szaro-pepitkowe fotele są wygodne, choć trzymanie boczne to dla nich zupełnie nieznana terminologia. C3 Aircross przypomina kształtem pudełko, dzięki czemu i z przodu i z tyłu jest bardzo dużo miejsca. Znany i ceniony silnik 1.2 PuteTech o mocy 110 koni radzi sobie nieźle choć brzmi – jak każda trzycylindrówka – trochę w stylu pralki „Frania”. Cóż, wynalazcę downsizingu kiedyś będzie trzeba za to ukarać. Ale dynamiki mu nie brakuje, choć automatyczna skrzynia ma momenty zamyślenia. Na potrzeby poruszania się po mieście daje sobie radę bezbłędnie, w trasie pewnie brakuje trochę mocy przy wyprzedzaniu. Lekko zmieszało mnie spalanie, bo przecież po to wymyślono wyciskanie z małych pojemności maksimum możliwości, żeby było oszczędniej. 8 litrów na 100 kilometrów to jednak sporo. Jak tak ma być to ja zwyczajnie poproszę o większą pojemność i wyjdzie na jedno przy większej przyjemności z jazdy. W takich czasach przyszło nam wieść motoryzacyjny żywot i trzeba się do tego przyzwyczaić.

Aircross jest naprawdę dobrze zawieszony. Nie za twardo, nie za miękko. Jest wyczuwalny, przewidywalny i podróżuje się nim przyjaźnie. Nie ma też napędu na cztery łapy, ale jest coś co go trochę udaje. System Grip Control wspomaga na błocie i w piachu, a nawet lekko wspiera jeżdżenie po śniegu. Trzeba przyznać, że Cytrynka ładnie sobie radzi. I nawet jeśli coś w niej przeszkadza, to urocze wnętrze i śliczny wygląd powodują, że ciężko się na nią zezłościć o cokolwiek. A próbowało mnie zezłościć choćby sterowanie klimatyzacją wyłącznie z poziomu ekranu dotykowego. Bezskutecznie. Za dużo w Aircrossie osobistego uroku, za co projektantom należą się wielkie brawa. Gdyby się tak wszystkim chciało, na drogach byłoby duuuuużo piękniej i weselej!