Kochałam mojego Mietka. W 124 był niezawodny, piekielnie wygodny, przeprowadzał mnie trzy razy i wszystko się do niego mieściło. Pozostał mi po nim sentyment do Mercedesów, choć stylistycznie marka na przestrzeni lat miała swoje wzloty i upadki. Teraz jest niewątpliwie pięknie, bo linie nadwozia zyskały na szlachetności i nie epatują przesadą, co lubię. Propozycja przetestowania nowej E klasy, w dodatku w wersji hybrydowej, wzbudziła moją ciekawość. Jak się dziś miewa Mercedes i ile w nim pozostało z kultowych modeli? Odebrałam auto w nobliwym odcieniu głębokiego granatu, w którym sprawia wrażenie potężniejszego niż jest w rzeczywistości. Dużo w nim zapożyczeń z S klasy i może dlatego właśnie poczułam się jak Pani Prezes. Trochę nie moja to bajka, ale chwilowa zmiana stylu nikomu jeszcze nie zaszkodziła, więc z pozytywnym nastawieniem ruszyliśmy przed siebie. Ja i dystyngowany Mercedes w hybrydzie.

Czasy są takie, że hybrydę i elektryka musi w gamie mieć każdy szanujący się producent. Mamy dbać o środowisko i za chwilę zwyczajnie nie wpuszczą nas do większych miast w Europie innym wynalazkiem niż ekologiczny. E klasa też dostała silnik elektryczny, który współpracuje z czterocylindrową benzyną i razem dają z siebie 286 koni mechanicznych. Wystarczająco, żeby przemieszczać się dynamicznie i nie zostawać w tyle na światłach. E350e jest plug-inem, czyli ma wtyczkę i można go sobie podładować z gniazdka. To lubię, choć na samym prądzie dystans nie jest imponujący. Po dwudziestu kilometrach włączył się silnik spalinowy i tu niestety zakończyło się niskie spalanie. Realnie na mieście Mercedes zażądał 10 litrów na sto kilometrów i nie chciał mniej. Coś za coś. Jak na piekielnie wygodną i dynamiczną limuzynę to i tak niezły wynik.

Wsiadanie do Mercedesa w pierwszym momencie przyprawia o lekki zawrót głowy. Dobre dwadzieścia minut zajęło mi ogarnięcie niezbędnych do jeżdżenia funkcji, a następne dwadzieścia poświęciłam na zgłębianie tajników systemowych. Uwierzcie mi, że jest się w czym zanurzyć, bo współczesny Mercedes to auto zdecydowanie nadopiekuńcze. Jest na przykład system Drive Pilot, czyli przedsmak autonomicznej jazdy. To trochę przerażające, ale E klasa potrafi sama przyspieszać, hamować i utrzymywać się na swoim pasie ruchu. Co prawda wymaga ode mnie trzymania rąk na kierownicy, ale to tylko formalność. Nie rozumiem i chyba na razie nie uda mi się pojąć po co to komu. Taki jest jednak trend i tak ma wyglądać jeżdżenie w przyszłości. Ciekawym rozwiązaniem jest komunikowanie się samochodu z kierowcą poprzez pedał gazu. Otóż może on wibrować, może mnie pukać w stopę (nie żartuję!) i może stawiać opór. Każda z tych funkcji coś komunikuje. Na przykład zagrożenie na drodze albo konieczność zmiany przełożenia (to w przypadku skrzyni manualnej). Takich wynalazków jest w Mercedesie dużo więcej a i tak prawdopodobnie odkryłam tylko jakąś ich część. Zastanawiałam się nawet czy to jeszcze samochód czy już statek międzyplanetarny. Choć cieszy, że to wciąż Mercedes. Z prawdziwą gwiazdą na masce, niesamowicie wygodnym, przestronnym wnętrzem i doskonałym zawieszeniem chroniącym przed niepotrzebnymi wstrząsami. Pomyślałam, że ta marka ma niezwykły talent do tworzenia samochodów, które potrafią przetrwać próbę czasu. E klasa będzie wieczna, bez względu na to z jakim rocznikiem mamy do czynienia. Mój kilkunastoletni Mietek wciąż robił na mnie wrażenie i założę się, że za następne kilkanaście lat z tym będzie tak samo. O ile elektronika przetrwa próbę czasu, bo z czystą mechaniką musimy się już niestety pożegnać bezpowrotnie.