No i stało się. Do gry wkroczyło nowe pokolenie kierowców, którzy – urodzeni ze smartfonem w ręku – ogarną się z obsługą auta zdecydowanie szybciej niż ja. Na szczęście nie wpadam z tego powodu w kryzys wieku średniego, jednak muszę się przyznać do odrobiny zagubienia. Wsiadając do nowej A klasy poczułam się trochę tak, jakbym miała zdawać test z najnowszych technologii i zaczęłam sobie zadawać pytanie: co jest do czego i jak to działa? Cóż, moja córka nie miałaby z tym jednak żadnych problemów…

A klasa wygląda w środku obłędnie. Właściwie jest połączeniem plazmy z laptopem, oczywiście w doskonałej rozdzielczości i soczystych kolorach. Na całe szczęście oprócz dotykowych funkcji wyświetlaczy i touchpada, a także głosowej obsługi systemu współpracującego – uwaga! – ze sztuczną inteligencją, pozostało jeszcze sporo normalnych przycisków. Nie sądziłam, że to się kiedyś może dla mnie okazać zbawienne. Spędziłam w A klasie ponad godzinę rozkminiając miliardy różnych funkcji i muszę przyznać, że to była prawdziwa przygoda. Głupio może o tym pisać, ale największa frajda to zmienianie kolorów wnętrza z palety tak bogatej jak klasyczna pantoniarka ze wszystkimi odcieniami istniejącymi na świecie. Może to nie zmienia mojego życia, ale zdecydowanie czyni je przyjemniejszym. Tylko telefonu nie udało mi się podłączyć kablem, bo wyjścia są już tylko na końcówkę USB-C, więc bez przejściówki ani rusz.

Z zewnątrz na szczęście też jest pięknie. A klasa już dawno przestała przypominać nadmuchaną bańkę i odkąd zaczęła wyglądać normalnie, wpadła mi w oko. Najnowsza generacja jest trochę większa od poprzedniej i trzyma ładne proporcje w liniach, a poszerzony grill dodaje całości lekko drapieżnego wyglądu. Efekt jest namacalnie widoczny, bo parę razy zdarzyło mi się złapać przechodniów na oglądaniu się za samochodem, czyli robi wrażenie. I o to chodzi.

Po ogarnięciu większości niezbędnych do życia funkcji postanowiłam w końcu odpalić silnik, który w teorii nie obiecywał zbyt wiele. Pojemność 1,3 i cztery cylindry to wydawało by się wcale nie tak dużo. Swoje na szczęście robi turbina i spora moc 163 koni mechanicznych, co w dość lekkim i zgrabnym nadwoziu potrafi zdziałać cuda. A klasa zbiera się dynamicznie i pomimo niewielkiej pojemności silnika frajdy z jazdy jest naprawdę sporo. Może nie mamy do czynienia ze sportowym zacięciem, jednak jednocześnie nie ma na co narzekać. Taki kompromis rekompensuje spalanie, który oscylowało mi w okolicach 7 litrów. Czyli nie jest źle.

A-klasa wybiega mocno w przyszłość i niewątpliwie zakłada, że wszyscy powinniśmy być już jedną nogą w następnym wieku. Może i słusznie, bo przecież nie można wymagać, żeby moje analogowe podejście do świata przetrwało kolejne stulecia. Pomyślałam sobie: „Zientara, czas się dostosować”… żeby mnie motoryzacyjny świat któregoś dnia nie zaskoczył.