Marzenie niejednej kobiety – dostać w prezencie kilka centymetrów więcej i jednocześnie zrzucić nadwagę. Po dietę cud trzeba się zgłosić do inżynierów z fabryki Opla. Mocno się napracowali, żeby nowa Insignia stała się tak silnym marzeniem dla wielu kierowców, jakiemu oddają się wzdychając do Passata. Nie rozumiem tego szaleństwa, ale ciężko się z nim kłócić. W końcu dane rynkowe są nieubłagane i nie sposób do wszystkiego dorobić emocjonalną ideologię (w czym jestem mistrzem!). Czasem pragmatyzm po prostu zwycięża i nic mi do tego. Wydarzyło się jednak coś bardzo po mojej myśli, a mianowicie fakt, że nowa Insignia postanowiła oprócz wielu zmian technologicznych powalczyć o prymat w swojej klasie także urodą. Dlatego urosła, schudła i wypiękniała za pomocą zdolnych fachowców od samochodowego wdzięku. Niewątpliwie bardzo jej do twarzy w nowych gabarytach, bo jest dłuższa, szersza i niższa. Trochę jakby chciała się zbliżyć do linii coupe, pozostając jednocześnie normalnym autem. Fajny zabieg stylistyczny, który zrobił na mnie wrażenie. Insignia świetnie prezentuje się z przodu i z boku, choć z tyłu mogłabym się trochę czepiać. No cóż, krok milowy w estetyce Opla i tak został poczyniony, za co należy mu się order mojego uśmiechu.
Najwięcej estetycznych zmian zaszło we wnętrzu Insignii. I dobrze, bo spędzanie czasu w samochodzie ma być czystą przyjemnością. Fotele AGR, czyli takie, które dbają o kręgosłup są kremowe. Od razu zrobiło się jaśniej i bardziej prestiżowo. Ergonomia w porównaniu z poprzednią Insignią to porównanie raju z piekłem. Nie miałam kłopotu ze znalezieniem obsługi czegokolwiek, bo wszystkie najważniejsze przyciski i pokrętła znalazły odpowiednie miejsce. Z bajerów ucieszył mnie wyświetlacz head-up i funkcja rozpoznawania pieszych. Sprawdza się zwłaszcza po zmroku i jak Insignia znajdzie w pobliżu człowieka to wyświetla ludzika i każe uważać. Zaczęłam mieć nawet lekką „ludzikową obsesję”, ale czujności nigdy dość. Wracając do wnętrza, to jest niewątpliwie lżej i bardziej elegancko. Ciągle jeszcze nie wszystkie plastiki są najwyższej jakości, ale jednak w całości zrobiło na mnie dobre wrażenie.
Dwulitrowy diesel o mocy 170KM w poprzedniej Insignii męczyłby się okrutnie, ale po zrzuceniu aż 175 kilogramów sytuacja zmieniła się dosłownie dynamicznie. Teraz zasuwa do przodu osiągając 100km/h w 8,7 sekundy. Najważniejsze jest jednak to, że mocy jest pod dostatkiem za każdym razem, kiedy wciśnie się pedał gazu. No dobrze, przyznaję, Insignia sprawdza się najlepiej po przyciśnięciu opcji Sport. Tym bardziej, że zmieniają się parametry adaptacyjnego zawieszenia i wtedy zamiast pływać zbiera swoje wszystkie talenty i moce w celu sprawienia kierowcy przyjemności. Nie jestem szaleńcem, który lubuje się w „upalaniu” samochodów. Jednak uwierzcie mi, że Insignia Grand Sport aż prosi o użycie wersji Sport. Wcale nie tylko dlatego, że tak ma w nazwie. To po prostu jej najbardziej efektywna i atrakcyjna wersja osobowości. Skrzynia radzi sobie zupełnie nieźle, choć mogłaby mieć trochę krótszą „drogę” podczas zmiany biegów. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego wszystkie manualne skrzynie nie mogą być krótkie i precyzyjne? No dobrze, trochę marudzę. To akurat nie jest bardzo poważny mankament i można się do tego przyzwyczaić.
A gdyby ktoś zadał mi jakimś cudem pytanie: Insignia czy Passat? Cóż, chyba jednak Insignia dostała bardziej ludzkie oblicze. Ugładziła swój wizerunek i zrobiła się bardziej przyjazna. No i zawsze można nacisnąć guzik OnStar i pogadać z kimś o pogodzie, jak nam przyjdzie ochota. Kontakt z miłym człowiekiem jest przecież zawsze na wagę złota!
Leave a Reply