Do Twingo zawsze miałam sentyment. Pierwsza generacja przypominająca uroczą banieczkę z półokrągłymi oczami pluszowego misia zrobiła na świecie furorę. Kilka lat temu wyjęłam z rąk bezdusznego handlarza piękny egzemplarz, którym do dziś z radością przemieszczam się po mieście. Druga generacja była najbardziej bezbarwna i nijaka, więc trochę się martwiłam, że Twingo nie odzyska charakteru. Niepotrzebnie, bo z trzecią generacją wrócił to „coś” co sprawia, że człowiek uśmiecha się mimochodem. Nie dość, że nowe Twingo jest zgrabne, słodkie i śliczne, to jeszcze ma napęd na tył! Szalony, ale genialny pomysł na niezrównaną zwrotność i absolutne odróżnienie od wszystkich innych miejskich aut. Do niedawna, choć jestem absolutnym przeciwnikiem przypinania samochodom łatek, Twingo było jednak bardzo kobiecym, samochodowym gadżetem. Nie spotkałam faceta, który sam z własnej woli chciałby go sobie kupić. Napisałam” do niedawna”, bo jak zespół Renault Sport wziął maluszka na warsztat i wypuścił wersję GT, sprawa przyjęła zupełnie inny obrót.
GT to nie RS, więc usportowione Twingo z założenia nie jest wyścigówką. Nie szkodzi, bo i tak zmieniło się w nim bardzo dużo. Usztywnione i obniżone o 20mm zawieszenie, precyzyjny układ kierowniczy o zmiennym przełożeniu, dodatkowy wlot powietrza w nadkolu i dwie rury wydechowe to tylko początek listy smaczków sprezentowanych przez specjalistów z Renault Sport. Zadziorny wygląd Twingo GT obiecuje sporo frajdy i aż chce się sprawdzić, do czego zdolny jest tylno napędowy wariat na dopalaczach. Za pomysł postawienia go na 17-calowych felgach ktoś powinien dostać medal, nie mówiąc już o bardzo udanych stylistycznie sportowych bajerach w postaci specjalnego oklejenia w kontrastujące kolorystycznie pasy. Trzeba przyznać, że wygląda rasowo, a ludzie oglądają się za nim z dużą dawką entuzjazmu.
Zastanawiałam się tylko, czy silnik o pojemności – uwaga!- 1 litra o mocy 110KM można nazwać sportowym? Pal licho nazewnictwo i niechęć do downsizingu. Po odpaleniu silnika i wrzuceniu jedynki dokonałam odkrycia, że trzycylindrówka może zabrzmieć zupełnie rasowo. Dziwne uczucie, a jednak pierwszy raz nie drażnił mnie tak charakterystyczny dla tych jednostek terkot porównywany z pralką Franią. Twingo GT wydało z siebie przyjazny warkot i popędziliśmy razem przed siebie. Poczułam się tak, jakby mi ktoś sprezentował bilet na najfajniejsze wesołe miasteczko w okolicy. Po pierwsze dynamika, której mu nie brak. Może przyspieszenie od zera do 100km/h w 9,6 sekundy nie robi piorunującego wrażenia, ale od 80km/h do 120 km/h Twingo zasuwa już w 8,3 sekundy. Co to oznacza w realu? Natychmiastową reakcję na wciśnięcie pedału gazu, nawet gdy na liczniku pojawia się pierwsza setka. Yuupi! Zaczęłam się bawić jak mała dziewczynka. Po drugie piekielna zwrotność i gokartowa charakterystyka w zakrętach. Zaczęłam być bliska tupania nogami, że takiego właśnie chcę tu i teraz! Rozbawiła mnie nawet koncepcja wirtualnego obrotomierza. Bo niby go nie ma, ale jak się zainstaluje w smartfonie specjalną aplikację to na niej właśnie można sobie obroty sprawdzać. Działa to przezabawnie, jak całe Twingo GT, które służy właśnie do tego. Do czystej zabawy, bez czepiania się i szukania dziury w całym. Lepsza niż lifting kuracja odmładzająca za pomocą Twingo GT kosztuje minimum 55900 złotych i śmiem twierdzić, że daje skuteczny i długotrwały efekt przywrócenia beztroskiej frajdy w duszy.
Leave a Reply