Przyzwyczajmy się, że przyszłość motoryzacji jest tam, gdzie dostęp do gniazdka. Polubiłam elektryczne wynalazki, a przede wszystkim błogość, jaka towarzyszy śledzeniu spalania. Powoli zaczynam być mistrzem „rajdu o kropelce” i bawi mnie to niezmiernie, bo elektryki i hybrydy typu plug-in nie zabierają mi frajdy z jazdy. Wręcz przeciwnie. Silnik elektryczny zawsze dodaje dynamiki i paradoksalnie potrafi podnieść poziom adrenaliny. Trzeba się tylko przyzwyczaić, że robi to po cichu. Niekoronowanym królem hybryd jest niewątpliwie  Toyota i jej flagowy Prius, który stał się już symbolem eko-jazdy. Wśród światowej sławy gwiazd zapanowała „priusomania” i w takim właśnie można było zobaczyć  nawet Arnolda Schwarzennegera. Wydawało się, że król jest tylko jeden, ale teraz Prius zadrżał i poczuł się nieswojo. Oto na rynek wkroczył Hyundai Ioniq – hybrydowy, z możliwością podłączenia do gniazdka i cholernie fajny. Z całą pewnością narozrabia!

Zdziwienie numer jeden to wnętrze. Ioniq jest nowoczesny, ale bez przesady. I to mi się podoba. Nie przepadam za kosmicznym kierunkiem designu, który musi podkreślać futurystyczną wizję motoryzacji. Samochód powinien pozostać samochodem, a nie latającą taksówką z „Piątego Elementu” Bessona. Ioniq jest przestronny, wygodny i nowoczesny, ale też bardzo normalny i intuicyjny w obsłudze. Z resztą linia nadwozia ma dokładnie ten sam klimat. Ładny, ale zachowawczy i bez udziwnień, nie licząc dzielonej szyby z tyłu, która niestety trochę się brudzi. Ioniqa zaczyna się lubić stopniowo, z dnia na dzień, doceniając choćby bardzo dobre wyciszenie wnętrza. Spokój powinien towarzyszyć hybrydom i elektrykom, bo one nie są stworzone do hałasu i głośnych dźwięków silnika. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale spokojne budowanie wzajemnego zaufania i sympatii. Aż w końcu polubiliśmy się bardzo i oddawałam go nie bez żalu.

Zdziwienie numer dwa to skrzynia biegów. Hybrydy wyposażone w skrzynię CVT czasem drażnią jednostajnością i charakterystycznym zawodzeniem przy przyspieszaniu. Okazuje się, że można tego uniknąć, tylko jakoś nikt chyba wcześniej na to nie wpadł. Ioniq został wyposażony w klasyczny dwusprzęgłowy automat o sześciu przełożeniach, który sprawił mi osobistą przyjemność. Jak to miło, że Hyundai jak już podjął decyzję o wkroczeniu na rynek z hybrydą, odrobił lekcje i wyeliminował niedociągnięcia konkurencji. Tym bardziej, że sam silnik również zasługuje na uznanie. Spalinowy o pojemności 1,6 plus elektryk dają razem moc 140 KM i w sumie przyjemną dynamikę. Najważniejsze jest jednak to, że po naładowaniu prądem można przejechać mniej więcej 54 kilometry tylko na silniku elektrycznym (podają 63, ale to się raczej nigdy nie sprawdza). I tak o to mogę sobie do radia i z powrotem jeździć na samym prądzie bez stresu i konieczności tankowania. To lubię! Ioniq pojechał ze mną w trasę i tu zdziwienie numer trzy. Spalanie? 4,5 do 5 litrów! Sam silnik spalinowy nie zmęczył mojej kieszeni, a to z cała pewnością duży plus.

Ioniq nie jest przedstawicielem awangardy. Prawdopodobnie to nie samochód dla tych, którzy marzą o przyciąganiu zazdrosnych spojrzeń sąsiadów. Za to z pewnością jest to bardzo dobre auto, stworzone od początku z myślą o wersji hybrydowej i elektrycznej, dopracowane w każdym calu i jednocześnie spokojne. Może kiedyś dożyjemy czasów, w których ulgi i dopłaty pozwolą na bezstresowy zakup samochodu, który dba o środowisko. Póki co z własnej kieszeni na Ioniq’a trzeba wysupłać 140 tysięcy złotych. I to jest ten moment, w którym zaczynam myśleć o emigracji do Norwegii…