Czekałam na niego dość długo i przebierałam nogami z niecierpliwością. MINI kocham w każdej wersji, z każdym silnikiem i w każdym wariancie. Słabość do tej marki mam w krwioobiegu, bo jeździłam kiedyś starym Cooperem S. W trasie na Hel benzyna kończyła się w okolicach Elbląga, a do bagażnika wchodził namiot typu „chinka” i poduszka. Po „przewrocie” dziękowałam BMW za to, że nie tylko nie zepsuli legendy, ale nadali jej nowy wymiar. Gokartowa frajda z jazdy to slogan reklamowy, który nic a nic nie mija się z prawdą. Najfajniejsze jest to, że gokartowo jeździ się każdym MINI – i tym normalnym, i Countrymanem i Clubmanem, a rodzaj nadwozia w żaden sposób nie wpływa na poziom radości malującej się na mojej twarzy. A ponieważ MINI lubi zaskakiwać, do SUVa włożyli hybrydę z możliwością ładowania z gniazdka. Pomysł tak bardzo szalony, jak szalona jest natura tej marki. Czekałam więc sobie na niego aż wreszcie nadszedł TEN dzień, wyskoczyłam z domu i poprułam prosto do siedziby BMW. Countryman S E All4 Plug In popatrzył na mnie swoimi MINIakowymi ślepiami i już było po mnie.

Trochę się bałam tej koncepcji, bo hybryda z MINI jakoś do tej pory nie szła w parze, a hasła „Eco” i „Plug In” pasują bardziej do Toyoty niż do mojego ulubionego diabła. Znając markę na wylot miałam jednak nadzieję, że taki mariaż wyjdzie wszystkim na dobre. Najważniejsze było to, żeby nie stracił swojego wyrazu i charakteru, żeby go ni „ugładzili” i nie popadli w ekologiczną paranoję. MINI to MINI. I tak ma być. Na szczęście i na zewnątrz i wewnątrz nic nie wskazywało na dramatyczne zmiany, więc postanowiłam się wyluzować i otworzyć na zupełnie nowe oblicze ulubieńca. Countryman w wersji hybrydowej ma pod maską trzycylindrowego benzyniaka 1.5 turbo i drugi silnik, oczywiście elektryczny. Moc jednego i drugiego to nie przelewki, bo 224KM potrafią rozpędzić skubańca do setki w 6,8 sekundy. Z taką wersją ekologii to ja się mogę zaprzyjaźnić! Dodatkowo kombinacja dwóch silników napędza Countrymana na cztery łapy, co go wkleja w drogę jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. Bajka, którą można podłączyć do gniazdka i naładować prądem, na którym można gnać aż 125 km/h! Zaczęłam kombinować jak przeorganizować życie, sprzedać mieszkanie, zaciągnąć kredyt… ratunku, zgłupiałam i ktoś lub coś musi mnie sprowadzić na ziemię. Wytrzaśnięcie z nikąd 147 tysięcy niestety póki co graniczy z cudem.

Pech chciał, że na cztery dni frajdy z hybrydowym Countrymanem dwa z nich spędziłam z toną chusteczek, zalana katarem po uszy i z wszechrozkładającym stanem podgorączkowym. Nie mogłam pozwolić na rozdarcie duszy pod kocem, więc ubierałam się we wszystkie kurtki wyciągnięte z szafy i wsiadałam za kierownicę. Tylko on był w stanie zmobilizować mnie do wyjścia z domu, bo zastrzyk radochy połączonej z ekscytacją działał cuda szybciej niż aspiryna. Jak oni to robią, że SUV z hybrydowym napędem prowadzi się jak szybki hot hatch, a na zakrętach czuje się jak ryba w wodzie? Nie mam pojęcia, ale wiem jedno. Mam kolejne marzenie i kto wie? Może kiedyś się spełni 🙂