Świat kocha SUVy. Muskularne, pojemne, z napędem na cztery łapy. Czasem mam wrażenie, że to nie jest tylko kwestia poczucia bezpieczeństwa, lecz także lekkiego łechtania ego. W dużym SUVie człowiek czuje przypływ mocy i staje się trochę bardziej pewny siebie. Nie ma w tym nic złego, jeśli tylko superbohater za kierownicą umie jednocześnie zachować zdrowy rozsądek. Co jeszcze potrafi połechtać nam ego? Oczywiście wersja premium! Elegancka i miękka skóra (najlepiej w jasnym beżu), ładne wnętrze i nowoczesny ośmiocalowy wyświetlacz zdecydowanie potrafią podnieść każdego na duchu. Ford wie o tym bardzo dobrze i z taką właśnie myślą stworzył specjalną wersję Vignale dla najbardziej wymagających. W końcu w swojej historii romansował z Jaguarem i Land Roverem i to doświadczenie nie poszło na marne.

Ford Edge Vignale robi wrażenie. Prawdę mówiąc przy pierwszym spotkaniu mocno mnie zaskoczył, bo spodziewałam się, że będzie bardziej surowy. Łączy w sobie spokój i zachowawczość z naprawdę dużą dawką elegancji. Linia nadwozia jest bardzo udanym kompromisem między kanciastością a krągłościami, co najlepiej widać z przodu. Potężny grill budzi respekt, ale światła LED dodają mu lekkości. Cała frajda obcowania z wersją Vignale zaczyna się jednak we wnętrzu. Na fotelach miękka, perforowana skóra w pięknym odcieniu beżu, ale skórą obszyte są również boczki, podłokietnik i cała centralna konsola. Smacznie i bez przegięć. Ford Edge Vignale to męski typ, nieprzesłodzony i na wysokim poziomie. Lubię takie wnętrza, w których nie czuję się jak lalka Barbie, a każdy element sprawia mi przyjemność w dotykaniu. No dobrze, przyznam szczerze, że moje ego zostało odpowiednio połechtane. Poczułam, że się polubimy i będziemy potrafili ze sobą współpracować. Regulacja pozycji za kierownicą jest bajecznie prosta, bo fotel można przestawiać aż w 10 kierunkach. Można go też podgrzać albo wentylować, w zależności od pogody i samopoczucia. System komunikacji dzięki 8 calowemu wyświetlaczowi jest banalny w obsłudze i działa bez zarzutu. Dla pełnej frajdy Edge Vignale ma piękny szklany panoramiczny dach, który wpuszcza do środka mnóstwo światła, którego tak bardzo mi brakuje. Alfredo Vignale, świetny, włoski projektant, którego nazwiskiem Ford sygnuje wersje premium,  z cała pewnością poczułby się usatysfakcjonowany.

Wybór silników w tej wersji niestety nie daje pola do szaleństwa, bo jest tylko jeden dwulitrowy diesel. Trafiła mi się na szczęście mocniejsza 210konna wersja z automatyczną skrzynią biegów. Edge Vignale waży prawie dwie tony i żeby go rozpędzić do 100km/h potrzeba 9,4 sekundy. Jest dynamiczny i radzi sobie bezstresowo, choć przeszło mi przez myśl, że aż się prosi o benzynową V6tkę. Komu by to przeszkadzało? Najwyraźniej europejski rynek wcale się o taką wersję nie upomina i diesel zwyczajnie musi wystarczyć. Spore wrażenie zrobiło na mnie średnie spalanie, bo 8 litrów jak na tak potężnego byka to bardzo dobry wynik. Miękkie zawieszenie pozwala Edge’owi na komfortowe przemierzanie polskich dziurawych dróg bez bólu głowy. Niestety lekka migrena czeka każdego, kto zajrzy do cennika. 240 tysięcy to cena, jaką trzeba zapłacić  za dopieszczanie własnego ego pięknym SUVem w miękkiej skórze.