Są marki, do których mam wyjątkowy sentyment. Kiedy byłam dorastającą panienką tata Włodzimierz przeżywał stan zakochania w Volvo. Najpierw nastało 144, w którym tuż przed wyjazdem na narty trachnęła szyba i całą trasę w mrozie przejechaliśmy z folią w oknie. Siedzieliśmy w puchówkach i chuchaliśmy w dłonie. Chwilę potem pojawiły się trzy egzemplarze 244 kombi. Do dziś nie pojmuję dlaczego były aż trzy, bo żadnemu z nich nic wielkiego nie dolegało. Prawdopodobnie tata Włodzimierz wymieniał kolory, żeby mu się nie nudziło. Ostatni, bordowy wszedł do rodziny w momencie, kiedy na świeżo odebrałam wymarzone prawo jazdy. To w 244 nauczyłam się parkować „na żyletkę”, dolewać płynu do chłodnicy i zmieniać koło. Czułam się jak mistrz świata, którego nic i nikt nie zatrzyma. Kochałam to auto i do dziś mi się marzy, że jeszcze kiedyś go kupię i doprowadzę do stanu świetności. Volvo to początek mojej motoryzacyjnej przygody za kierownicą. Trudno się dziwić, że porażkę tej marki mogłabym przypłacić palpitacją serca. Na całe szczęście Volvo rozkwita i ma się świetnie!
Po S90 jechałam z lekką dozą ekscytacji. Mam już za sobą przygodę z nowym XC90, autem absolutnie doskonałym, więc nie było we mnie ani odrobiny zwątpienia. Volvo przeżywa swój designerski renesans. Technologicznie zawsze było prekursorem systemów bezpieczeństwa i najnowszych rozwiązań. I tak jest do dziś. Teraz do pełni szczęścia narysowali prawdziwe dzieła sztuki, na widok których buzia mi się cieszy. Jedyny mankament w S90 to linia tyłu, choć i do niej zaczęłam się powoli przyzwyczajać. Za to za monstrualny grill i pięknie wkomponowane światła z przodu oddam duszę! S90 jest proporcjonalny w każdym calu włączając w to 20calowe felgi, które pasują do niego jak ulał.
We wnętrzu odnalazłam to, za co Volvo kocham najbardziej. Dyskretna elegancja, miękkość skóry i jakość wykończenia. Bez niepotrzebnej ekstrawagancji i próby pokazania na siłę, że mamy do czynienia z marką premium. W S90 to oczywistość, która nie wymaga zastosowania krzyczących detali. Na środku konsoli króluje ogromny ekran dotykowy, który reaguje nawet w grubych rękawiczkach. System audio Bowers&Wilkins ma moją ulubioną opcję ustawień dźwięku, dzięki któremu można poczuć się jak w sali koncertowej orkiestry symfonicznej w Goeteborgu. Przyznam jak na spowiedzi, że przez ową szlachetność brzmienia zapłaciłam w XC90 mandat, bo zapomniałam o bożym świecie… Tym razem – nauczona doświadczeniem – postanowiłam zachować czujność, choć nie było to wcale takie proste.
Pod maską szwedzki tradycjonalizm. Słynny już silnik D5 o mocy 235KM pięknie zestrojony z ośmiobiegową skrzynią pracuje cicho i bardzo dynamicznie. Volvo ciągle stawia na czterocylindrówki i nie ulega pokusie dołożenia kolejnych dwóch. Byłaby to sztuka dla sztuki, bo przecież nie ma sensu poprawiać czegoś, co działa bez zarzutu. W S90 można włączyć opcję sport, która wpływa przede wszystkim na wyczucie auta i przyjemność kręcenia kierownicą. Zawieszenie nieco się utwardza, ale nie powoduje wypadania dysków na każdym wyboju. I o to w limuzynie przecież chodzi! O systemach bezpieczeństwa w S90 można napisać książkę. Sam fakt, że Volvo postawiło sobie za punkt honoru, by do 2020 roku w samochodach tej marki nikt nie zginął, mówi sam za siebie. Komu jak komu, ale inżynierom Volvo w tej kwestii ufam bezgranicznie i mocno trzymam kciuki. Wtedy pod zastaw mojego mikro mieszkania wezmę kredyt, bo testowany egzemplarz to spory wydatek, na który trzeba mieć 342 tysiące złotych. Może to szalony plan na przyszłość, ale nikt nie mówił, że wszyscy musimy być normalni 🙂
Leave a Reply