Pierwszy raz zobaczyłam CHRa na ulicy i jadąc za nim rozbolała mnie głowa. Od ilości krzywizn, załamań i pokręconych kombinacji nadwozia można dostać oczopląsu. Trzeba będzie się do wizji nowej Toyoty przyzwyczaić, bo podobno w przyszłości mają tak wyglądać wszystkie modele. Jak mawiają niektórzy: “to się porobiło!”. Kiedyś jedna z najbardziej zachowawczych marek, dziś wkroczyła w kosmiczne wizje szalonych designerów. Po cichu zastanawiam się dlaczego nie można było zaryzykować stworzenia czegoś pomiędzy? No cóż, pan Toyoda postanowił dać więcej swobody projektantom a ci – jak widać – zaszaleli z rozmachem. Nie małym. Statek Kosmiczny CHR niewątpliwie przyciąga wzrok i wielu ludziom bardzo się podoba. Ja na razie próbuję się przyzwyczaić zwłaszcza do tyłu, bo tam chyba najwięcej się zadziało. Ale z przodu wygląda naprawdę przyjemnie i w końcu postanowiłam się z Toyotą CHR zaprzyjaźnić.
We wnętrzu też spokojnie nie jest. W wersji 1.2 zaatakowały mnie niebieskie listwy wykończeniowe, których już na szczęście oszczędzono wersji hybrydowej. Obie jednak na bokach drzwi mają dziwną, pofalowaną materię ze sztywnego plastiku. Uff, szalony designer czuje się z całą pewnością usatysfakcjonowany – nic tu nie jest zwyczajne i proste! Jednak, jak to w Toyocie, wszystko działa bez zarzutu. 8 calowy ekran dotykowy plus bardzo dobrze grający system audio JBL nie sprawiały żadnego kłopotu . Tylko do mikrofonu rozmawiając przez telefon trzeba się trochę nakrzyczeć, bo zbiera wszystkie szumy z kabiny. Siadłam za kierownicą w dobrze wyprofilowanych fotelach i pomyślałam, że z moim niewielkim wzrostem jest ok, ale ktoś dużo wyższy mógłby zawadzać o podsufitkę. O widoczności do tyłu możemy zapomnieć, bo szybki z tyłu są maleńkie. Na szczęście z pomocą przychodzi świetna kamera cofania i mnóstwo czujników.
Na początek przygody z CHRem przybyła do mnie wersja 1.2 w benzynie z manualną 6-biegową skrzynią. 116KM to może ciut za mało na pełną dynamikę przy wyprzedzaniu w trasie, ale w mieście prowadzi się bardzo sprawnie. I ze spalaniem nie było źle, bo 7,5 l jak na spory statek kosmiczny to dobry wynik. Zawieszony dość sztywno, co lubię, bo przynajmniej czuć co się dzieje z samochodem. Po kilku dniach byliśmy już kumplami, choć o wielkiej przyjaźni na razie nie ma mowy. Jako wielki fan hybryd nie mogłam się doczekać CHRa w tej właśnie odmianie. W końcu się doczekałam. Hybryda ze spokojniejszym wnętrzem (co za ulga!) i z silnikiem z Priusa. A ponieważ Priusa bardzo lubię to liczyłam na frajdę i radochę. Nie wiem co się stało, ale ta sama koncepcja w CHRze działa tak, że przy przyspieszaniu bezstopniowa skrzynia utrzymuje cały czas wysokie obroty a silnik wyje rozpaczliwie.Dlaczego? Nie mam pojęcia. Ogarnął mnie smutek, bo Prius takich numerów nie robi, a w hybrydowej wersji planowałam nawiązać z CHRem bliższą relację. Coś nam widocznie ze sobą nie po drodze i z tych dwóch wersji wolę zwykłą wersję benzynową. Bez patrzenia na tył 🙂
CHR to nowy rozdział w historii Toyoty. Z projektów dla zachowawczych seniorów wskoczyła na poziom futurystycznego szaleństwa dla awangardy. I to wszystko za minimum 80 tysięcy, bo tyle kosztuje wersja podstawowa. Ja się jeszcze nie łapię na seniorów (mam nadzieję!), ale też nie na młodą awangardę, więc CHR to nie do końca moja bajka. Na całe szczęście Toyota produkuje jeden cudowny model, który w swej prostocie i spasowaniu sprawia mi niezmiennie frajdę. To GT86, który na razie pozostanie dla mnie najwspanialszym modelem tej stajni.
Leave a Reply