Francuzi znają się na projektowaniu jak mało kto. Właściwie mogą z nimi staną w szranki tylko Włosi, którym też zdecydowanie polotu nie brakuje. Cieszy mnie to, co się przez ostatnie lata wydarzyło w sferze ucieczki od nudy i podkreślaniu charakteru marki. Nadszedł czas, na który długo czekałam. Samochody nabierają stylu i nie boją się posądzenia o ekstrawagancję! Jestem fanką Cactusa i kocham go za nadmuchane „bumpy” po bokach, dzięki którym nie sposób go pomylić z żadnym innym autem na drodze. Dlatego z wielką ciekawością czekałam na spotkanie z C5Aircross, sporym SUV-em – jak przystało na aktualne trendy w motoryzacyjnej modzie. Trochę się obawiałam, że zostanie „ucywilizowany” i wyciszony w klimacie. Na całe szczęście przywitał mnie typowy Citroen. Uśmiechnięty od ucha do ucha, naszpikowany charakterystycznymi akcentami i z całą pewnością niezwyczajny.

Prosty i niezwykle urodziwy pomysł na napompowane wykończenie drzwi nie tylko podkreśla oryginalność marki. Spełnia bardzo ważne zadanie ochrony drzwi przed nieuważnymi kierowcami parkującymi obok. To tak doskonałe w swej prostocie, że aż nie rozumiem, dlaczego inni producenci tego nie stosują. Tym bardziej, że Citroenom bardzo z tym do twarzy. Co prawda C5Aircross dostał tylko ochronę dołu drzwi, ale i tak świetnie się z nią prezentuje. Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie gabaryty C5tki, bo to naprawdę bardzo duży SUV! Jakoś zdążyłam się przyzwyczaić do idei mniejszych crossoverów i przez chwilę nie mogłam się połapać w rozmiarach. Wiedziałam, że czeka mnie podróż na Hel, jednak nie sądziłam, że mogę zabrać ze sobą pół domu i kilku sąsiadów…  Wrzuciłam więc swoją niewielką torbę, która zniknęła w przepastnym bagażniku i pomknęłam przed siebie.

Jak to dobrze, że choć czasy hydropneutamatycznego zawieszenia mamy za sobą, Citroen wciąż hołduje idei, żeby człowiek poczuł się jak na wygodnej sofie w dużym pokoju. Na szczęście miękkość zawieszenia i kultura, z jaką wybiera wszystkie nierówności, nie przekłada się w brak czucia auta. C5Aircross prowadzi się niezwykle kulturalnie, bez jakiegokolwiek dyskomfortu i nawet nie mogłam się przyczepić do wyciszenia wnętrza. Muza z głośników snuła się uroczo, a ja bez stresu łykałam kolejne kilometry. Zatrzymując się od czasu do czasu na kawę na stacjach benzynowych kupowałam jak zawsze różne „podróżnicze” przyjemności w postaci misiów-żelków, wody, coli i innych drobiazgów i z przyjemnością stwierdziłam, że na to wszystko mam schowki! To lubię. Nic się nie gubi i wszystko mam pod ręką. Ergonomia wnętrza i dostęp do wszystkich funkcji na piątkę z plusem. Jedyne marzenie? Żeby ustawienia klimatyzacji trafiły wreszcie w formie normalnych pokręteł, bo niestety wciąć trzeba je odszukać na dotykowym ekranie.

W moje ręce trafiła topowa wersja Shine z benzynowym silnikiem 1,6 o mocy 180 koni mechanicznych. Nie jest to rajdówka, ale przecież to auto nie zostało stworzone do ścigania. Na trasie przy wyprzedzaniu mocy nie brakuje i rozpędza się naprawdę żwawo. A poza tym C5Aircross ma mnie przewozić komfortowo i z tej roli wywiązuje się doskonale. Miękko, czule i wciąż z dużą frajdą z jazdy.

To był piękny weekend!. Słoneczny, pełen wrażeń i radości. Mam wrażenie, że Citroen bardzo się do tego przyłożył. Bo choć nie miał wpływu na pogodę (a za cenę prawie 150 tysięcy w tej wersji fajnie by było), to podróżowało mi się nim niezwykle przyjaźnie. I z całą pewnością mogę stwierdzić, że na dalekie i bliższe wypady to auto niemal idealne. Więc jeśli kiedyś do mnie wróci, polecimy razem, choć jeszcze nie mam pomysłu dokąd. Byle nie blisko!