Wszystkie piękne przedmioty potrzebują idealnego tła, żeby w pełni zabłysnąć. Kiedy u nas za oknem jeszcze szaro i buro, w Barcelonie świat rozkwita kolorami, niebo jest szaleńczo niebieskie a szum morza koi skołatane nerwy. Nie dziwi mnie fakt, że tam właśnie Lexus postanowił zaprezentować swoje najmłodsze dziecko, które – co też nie zaskakuje – jest miejskim crossoverem. Każdy go teraz ma w ofercie, bo to najszybciej rozwijający się segment rynku. Tym bardziej marka tak szlachetna i wysublimowana nie mogła sobie pozwolić na pozostanie w tyle. Bez wahania wsiadłam w samolot i postanowiłam radośnie oderwać się od warszawskich klimatów typowego przedwiośnia, żeby przeżyć krótką, choć intensywną przygodę z UX-em.

Słońce na południu Europy ma czarodziejską moc i potrafi zawrócić w głowie, zwłaszcza po długich miesiącach braku światła. UX-y czekały na nas w bajkowym klimacie małej restauracji usytuowanej nad brzegiem morza i nie ma się co oszukiwać – taki widok od razu podniósł we mnie poziom endorfin. Uwierzcie mi, że trzeba się wznieść na wyżyny profesjonalizmu, żeby w miarę obiektywnie ocenić samochód, kiedy w środku w Zientarze wszystko buzuje z radości! Postanowiłam więc zachować spokój i przyjrzeć się UXowi nie zwracając uwagi na fakt, że już zaczęłam się zastanawiać jak w Barcelonie ułożyć sobie życie….

Pierwszy rzut oka na linię nowego Lexusa i od razu pomyślałam o konsekwencji, z jaką ta marka trzyma swój klimat i styl. UX ma ten sam wyraz oczu i sposób poprowadzenia linii bryły co jego starsi bracia. Od kliku lat design Lexusa niezmiennie mnie zachwyca i muszę przyznać, że i w tym przypadku nie ma mowy o pomyłce. Przód jest dla Lexusa typowy, jednak z tyłu zadziało się coś nowego i na całe szczęście całość jest spójna i po prostu bardzo ładna. 120 diod LED wpasowanych w jeden pas z tyłu robi wrażenie, jakby przez samochód przepływała cienka i delikatna fala światła. Do jednego nie mogłam się przyzwyczaić – do wymiarów. Lexus to dla mnie do dość masywne samochody, nie licząc modelu CT, z którym i tak miałam mało do czynienia. Kompaktowy rozmiar UXa cały czas podpowiadał mi skojarzenie, że to rzeczywiście nowe dziecko marki, choć trudno o nim powiedzieć „mały”. UX jest dłuższy od Audi Q3 czy BMW X1, co jak na miejskiego crossovera robi wrażenie.

UX jak przystało na Lexusa zachwyca jakością materiałów w środku. Jest jednak dość zachowawczy i niczym nie zaskakuje. Bardzo dobrze spasowany, wykonany z pełną starannością, choć nie czułam się w nim tak dobrze jak choćby w ISie, który jakoś bardziej mnie otula. Wszystko bez zarzutu, tylko serce nie bije mocniej. Natomiast ciekawe jest to, że jak na crossovera w UXie siedzi się dość nisko i prawdę mówiąc bardzo mi to odpowiada. Pozycja za kierownicą przypomina mi bardziej typowe kompaktowe auto niż nadmuchane i sztucznie podwyższone dziwo, co od crossoverów zawsze lekko mnie odrzuca. A i tak widoczność jest doskonała i wcale nie muszę czuć, że siedzę na koźle, żeby bezbłędnie dostrzec każdy fragment drogi na wszystkie strony.

Oczywiście najważniejszym napędem UXa jest hybryda na bazie dwulitrowego silnika benzynowego  o mocy 184KM. Wystarczająca, choć odrobina emocji więcej nikomu by nie zaszkodziła. Na całe szczęście bezstopniową skrzynię CVT Lexus dopracował już w detalach i jej dźwięk nie doskwiera. Podróżując w pięknych okolicznościach przyrody miałam poczucie, że UX spełnia swoją rolę. Od początku nie był stworzony do tego, żeby być szatanem. Ma być natomiast dobrym miejskim przyjacielem, którym można od czasu do czasu ruszyć w dalszą podróż i mieć poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Trzeba przyznać, że jak na auto premium nawet cena nie przyprawia o zawrót głowy, bo zaczyna się od 140 tysięcy. I jest coś, co zdecydowanie potwierdza fakt, że to są dobrze wydane pieniądze – jakość. Jeśli Lexus do perfekcji doprowadził nawet dźwięk zamykania drzwi to ja przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości. UX jest kolejnym majstersztykiem w swojej klasie, choć w swojej nowej szacie będzie z pewnością szukał nowych klientów. Trzymam za niego kciuki!