TYP: Ekologiczny prekursor wyznaczający nowy kierunek wsród dużych SUV-ów
CHARAKTER: Praktyczny i nowoczesny
CO LUBI: Miejsce garażowe z dostępem do prądu
CZEGO NIE LUBI: Jak się go myli z terenówka. Jest podróznikiem, a nie pogromca błota!
STOPIEŃ ZAŻYŁOŚCI: W dużej rodzinie niezastąpiony przyjaciel
Prądowa rewolucja
Jeszcze kilka lat temu wszyscy zakochani w motoryzacji o samochodach na prąd mówili sarkastycznie: „lodówka”. Ja też, bo ciężko było się zaprzyjaźnić z czymś co nie warczy, za to wydaje z siebie cichy szum jak sprzęt AGD. Wizja przyszłości, w której będziemy się przemieszczać takimi „lodówkami” na co dzień była czymś w rodzaju sennego koszmaru pasjonata. Pstryczek w nos i nauczka, że nie należy wygłaszać autorytarnych teorii, bo świat zmienia się w nieprawdopodobnym tempie. Ogłaszam więc, że mi głupio i grzecznie cofam rzucane wcześniej obelgi pod adresem pług-inów. Tym bardziej, że do gniazdka można podłączyć nie tylko małe autko na miasto, ale też ogromnego podróznika. A to już jest prawdziwa prądowa rewolucja! Outlander jest przyjacielem rodzin, wakacyjnych wypraw i wspólnego spędzania czasu. Mało kogo jednak stać na posiadanie kilku samochodów w rodzinie, więc zazwyczaj duży SUV „opedza” też normalne, codzienne jeżdżenie po mieście. I tu zaczyna się przygoda z dbaniem o stan swojego portfela. Przyjemne, ale ekonomia to nie wszystko. Przecież musimy mieć estetyczna przyjemność obcowania z samochodem, co na szczęście w przypadku Outlandera PHEV okazało się proste.
Niby ten sam, a jednak ładniejszy
Outlander wypiękniał. Patrząc na niego coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że japoński styl „rysowania” samochodów ma w sobie odrobinę magii. Cieszę się, że nie próbuje się zeuropeizować, wtłoczyć w jedną słuszna linie projektowania. Outlander ma coś z samochodów przyszłości. Bardzo nowoczesny, ale przyjazny i urodziwy. Mam lekkiego bzika na punkcie wyrazu samochodowych oczu, a jemu z oczu patrzy bardzo dobrze. Najbardziej jednak lubię go w środku i złapałam się na planowaniu jak najdalszych podrózy, żeby sobie w nim po prostu pobyć. Był więc że mną wszędzie: na Mazurach, we Wrocławiu i w Poznaniu. Cóz, w końcu użytkowanie podróznika zobowiązuje. Tym bardziej, że można go podłączyć do gniazdka i za cenę kilku złotych zyskać kolejne 50 kilometrów eksplorowania świata. Jest właściwie tylko jedną rzecz, z która sobie nie radzę. Podłączenie telefonu przez bluetooth…Może przy odrobinie techniki zaczynam się gubić, ale w Mitsubishi ta czynność wymaga wykrzyczenia na głos wielu komunikatów i w końcu się poddałam. Co zupełnie nie zmienia faktu, że z czterema osobami na pokładzie i z bagażnikiem pełnym szpargalów wszyscy uczestnicy wyprawy mieli uśmiechnięte miny.
Pług-in 4×4, czyli początek nowej ery
Napęd na cztery łapy, zwłaszcza w naszym klimacie z deszczem i śniegiem w dużych ilościach, to właściwie konieczność. Outlander PHEV prowadzi się bardzo pewnie i to zasługa nie tylko 4×4, ale też dociążenia przez baterie wbudowane w podłogę. Możliwość przełączania trybów jazdy pomiędzy elektrycznym, szeregowym i równoleglym, jak równiez zabawa z doładowaniem akumulatorów z gniazdka lub za pomocą opcji „charge”, włączyła we mnie iskrę uczestnika rajdu o kropelce. Jak będzie więcej stacji szybkiego lądowania sprawa będzie prostsza. Z całą pewnością jeżdżenie po mieście wyłącznie na prąd skutkuje mikrospalaniem. W dalszych podrózach musimy już kombinować, ale jak się policzy średnia z użytkowania Outlandera przez miesiąc to ciężko będzie znaleźć godnego konkurenta. Uff, dzieje się, ale dzieje się dobrze. Nie sądziłam, że pług-inowozy będą mnie w stanie zauroczyć. Pewnie jeszcze nie raz motoryzacyjne wynalazki wywróca moje przekonania do góry nogami. I to jest piękne!
Leave a Reply