Niezbadane są odczucia, jakimi darzymy niektóre samochody. Czasem tak się zdarza, że pozornie normalne i użytkowe auto potrafi wywołać spokój, zaufanie i przyjemność z jazdy. Już dawno temu odkryłam taki rodzaj zażyłości z Mitsubishi ASX, które choć nie ma w sobie szaleństwa, to zawsze czuję się w nim dobrze. O tyle mnie to zadziwia, że nie kocham crossoverów i nie jestem wielką fanką podwyższanym i nadmuchanych samochodów. A jednak niezmiennie od 2010 roku ASX-a po prostu lubię i już. Po tak długiej obecności na rynku należało mu się stylistyczne odświeżenie i radośnie przywitałam nową odsłonę mojego starego, dobrego kumpla.
Nie zliczę kilometrów przejechanych ASXem na przestrzeni ostatnich lat, ale spokojnie zaryzykuję stwierdzenie, że przejechałam nim całą Polskę wzdłuż i wszerz. Znamy się na wylot i stąd pewnie mój ogromny sentyment do tego modelu. Nigdy mnie nie zawiódł, grzecznie i bez ceregieli dowoził na miejsce i – co najważniejsze – wysiadałam z niego bez cienia zmęczenia na twarzy. Jest w Mitsubishi ASX coś takiego, co pozwala cieszyć się podróżowaniem bez rozpraszania zbędnymi gadżetami. Tak po prostu. Do tego w końcu powinien przede wszystkim służyć samochód! Uwierzcie mi, że w nieprawdopodobnym zalewie bajerskich i przestylizowanych crossoverów dopiero w ASXie można znaleźć spokój i radochę obcowania z normalną motoryzacją, a nie z bożonarodzeniową choinką pełną świecidełek.
Facelifting jednak bardzo mu się należał i na całe szczęście nie odmienił ASXa w drastyczny sposób. Zrobił się bardziej nowoczesny zwłaszcza z przodu, bo upodabnia się delikatnie do starszego brata Outlandera. We wnętrzu jest ciszej i przyjaźniej, ale – ku mojej radości – wciąż zachowawczo i normalnie. Ergonomia pozostała na piątkę z plusem i nie musiałam tracić czasu na szukanie jakichkolwiek funkcji, bo wszystko mam pod ręką. Tak jest właśnie z ASXem. Jak się do niego wsiada to jest jak w domu. Nie trzeba się nad niczym zastanawiać i do niczego przyzwyczajać, bo wszystko jest na swoim miejscu. Ma skubany jeszcze jedną cechę, za którą go lubię. Wielkość. Taką akurat, żeby się nie stresować w mieście, ale w podróż można dopakować pół szafy i nawet nie zauważyć kiedy. Nie poradzę, zwyczajnie lubię się z ASXem i zawsze się cieszę, kiedy do mnie wraca.
Podróżowanie to dla ASXa środowisko naturalne. Benzynowy silnik 1,6 może nie jest demonem prędkości, ale pracuje dzielnie i zdecydowanie mocy na trasie nie brakuje. Może tylko skrzynia biegów mogłaby mieć szóstkę, co by mnie uradowało. I to chyba jedyny mankament, który czasem delikatnie doskwiera. Zawieszenie daje dobre wyczucie tego, co się z autem dzieje, a jednocześnie nie męczy zbyt dużą sztywnością. I tak sobie ASXem Zientara jedzie i jedzie, i nie wiadomo kiedy przejechała na drogą stronę Polski i z powrotem. Tak mi się czasem zdarza, ale do tego muszę mieć do dyspozycji dobrego, sprawdzonego przyjaciela. I choć zdarza mi się wysłuchiwać od moich kolegów po fachu, że ASX jest surowy i ma tyle lat, że najstarsi górale go pamiętają. Nie szkodzi. Uwierzcie mi, że jeśli kiedyś przyszłoby mi do głowy kupić crossovera, to ASX będzie pierwszy na mojej liście. Za to, że niczego nie udaje, nie stroszy piórek, za to jest idealnym towarzyszem podróży. Tak to właśnie jest z prawdziwą przyjaźnią, która potrafi przetrwać długie lata.
Leave a Reply