BMW i3
TYP: Kosmita żywcem wyjęty z „Piątego Elementu”
CHARAKTER: Narowisty i jednocześnie cichy. Nawet dociśnięty nie wyda z siebie prawie żadnego dźwięku.
CO LUBI: Miasto, miasto miasto!
CZEGO NIE LUBI: Braku dostępu do kontaktu. Umiera.
STOPIEŃ ZAŻYŁOŚCI: Pierwszy na wtyczkę, którego można pokochać. Bo lodówki się przecież nie da.
Concept Car – z wystawy prosto na ulice
Poczułam przypływ szczęścia, bo odwaga stylistyczna i3 jest godna podziwu. Tyle razy oglądałam concept cary, wymuskane i kosmiczne, dopracowane w każdym detalu, odważnie zaprojektowane. I co? I nic. Większość z nich kończy żywot na wystawach, czasem będąc inspiracją do stworzenia czegoś, co kompletnie nie przypomina pierwowzoru. I nagle pojawił się on – kosmita przypominający pojazd z filmów science fiction. Z zewnątrz jest taksówka powietrzna z „Piatego Elementu”, w środku połączeniem doskonałych linii i świetnych materialów z zupełnie odjechana deska z ekologicznego czegoś wyglądającego jak karton. Mistrz! Całość dopełniają monitory z obrazem ostrym jak najlepszy telewizor w HD. I oczywiście pełen wypas godny BMW. Grzane fotele, doskonała jakość dźwięku, kamera cofania i miliony systemów ułatwiających życie. Statek kosmiczny naładowany prądem po brzegi pokazał 130 kilometrów zasięgu. Ok, dam radę, czas w miasto!
Uwaga, ostry zawodnik!
Całą frajda zaczyna się przy pierwszym dodaniu gazu. W ciszy oczywiście, do czego trzeba się przyzwyczaić. Zdecydowanie wolałabym słuchać mruczenia V8 niż ledwie bzyczącego elektryka, ale cóz. Taki urok. Gaz do dechy i wgina w fotel niewiarygodnie! Zerojedynkowe przyspieszenie to atut pradowozu, na mnie robi piorunujące wrażenie. Właściciel Megane RS, który na światłach został daleko w tyle z miną godna uwiecznienia na fotografii, też mocno się zadziwił. Zdjęcie nogi z gazu wyhamowuje i3 z dość duża siła i to trzeba umieć oswoić. Kosmita odzyskuje sobie w ten sposób energię, a kierowca może praktycznie nie używać hamulca. Technika jazdy jak na auto z przyszłości przystało rózni się znacznie od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Brakuje mi tylko przycisku FLY i sterów z awionetki. Dwa dni jazdy po mieście z oczami wielkimi jak spodki od ciągłego zadziwienia i Kosmita pokazał, że jak go nie wetknę do kontaktu to naszą przygoda skończy się szybciej niż się zaczęła. Na szczęście w garażu mam gniazdko, naładuje go za mniej więcej 13 złotych (jak mi wyszło z obliczeń) i mam nadzieję, że wspólnota się nie obrazi. Niestety bardzo się pomyliłam.
Kradzież prądu, czyli jak stałam się przestępcą
Ładujące się BMW i3 w garażu wzbudziło wściekłość sasiadów, którzy z prędkością światła donieśli o całej sprawie zarządcy wspólnoty. Rano za wycieraczka zastałam karteczkę, że moją działalność nosi znamiona kradzieży. Przy wyjeździe z garażu we wstecznym lusterku ujrzałam pana, chyba kogoś ważnego na osiedlu, biegnącego za mną aż mu spadła czapka. Zrobiło mi się go żal, więc zatrzymałam Kosmitę i podjęłam dialog. Na nic zdał się argument, że nie używam odkurzacza i że to tylko raz. Moje wyliczenia pan przyjął z niedowierzaniem, więc dane techniczne wysłałam mu na maila. Oczywiście mając Kosmitę na własność konieczne byłoby założenie podlicznika. Jedno jest pewne – wiedzą o elektrykach jest jeszcze żadna, a Polska nie jest gotowa na lądowanie samochodów na każdym rogu. Jazda i3 przypomina zabawę z dreszczykiem pod tytułem „dojade czy nie dojade”. Nie jego wina, ot po prostu nie jesteśmy przygotowani na taka formę podrózowania. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko kwestia czasu.
Drugi lub trzeci w rodzinie
Niestety z powodu argumentów powyżej Kosmita nie da się jeździć bez alternatywy w postaci jednego normalnego spalinowozu w rodzinie. Ale korci, bo przyjemność wielką a przy moich miastowych przebiegach wydałabym na prąd około 200 złotych. Szkoda tylko, że ten prąd pochodzi z węgla a nie że zródel odnawialnych. I całą bajka o ekologii bierze w łeb. Za to urodą i3, radocha powożenia statkiem kosmicznym i przyspieszenie zapierające dech w piersiach rekompensują wszystkie mankamenty. Jak wygram w totka (wreszcie!) to nie będę się zastanawiać i poczuje się jak Milla Jovovich w filmie Luca Besson. A co, pomarzyć nie szkodzi.
Leave a Reply