Opel ma już Mokkę, ale najwyraźniej przestała mu wystarczać. Nawet przez chwilę było mi jej trochę żal, bo wraz z pojawieniem się Crosslanda X mogła poczuć się lekko urażona i przestawiona na boczny tor. Oczywiście tak nie jest i pewnie znajdą się zwolennicy i jednego i drugiego modelu. Dochodzimy chyba jednak do szczytu crossoverowej paranoi, w której tylko jeden przedstawiciel tego segmentu w stajni świadczy o tym, że marka jest „nie na czasie” i nie nadąża za trendami. I dlatego pojawił się Crossland X – pół Francuz pół Niemiec. Ojcem jest koncern PSA a matką Opel (albo odwrotnie) i to mocno zwariowane wymieszanie wzbudziło moją ciekawość. Tym bardziej, że bratem bliźniakiem jest na wskroś francuski Citroen C3 Aircross, który wygląda zupełnie inaczej i ma zupełnie inny charakter. Kim jesteś Crosslandzie X i czy da się ciebie polubić? Postanowiłam sprawdzić to na własnej skórze.
Wygląd zewnętrzny miesza mi w głowie. Z przodu Crossland X jest zdecydowanie Oplem. Z boku prezentuje się jak typowy crossover, za to z tyłu odziedziczył coś z francuskiej strony swojej rodziny. Całość jest jednak dość spójna i myślę, że maniacy podniesionych i nadmuchanych samochodów będą usatysfakcjonowani. Wnętrze to też pomieszanie z poplątaniem. Niemiecka jest z całą pewnością ergonomia i klarowność pokładowych urządzeń. Crossland X jest ułożony i dość nudny, choć niewątpliwie wykonany z materiałów dobrej jakości. Zabawa zaczyna się przy użytkowaniu różnych elementów, które potrafią się zwyczajnie zawiesić, co Niemcowi nie przystoi. Bluetooth zrywa czasem połączenie a kamery nie nadążają z obrazem i przy parkowaniu lepiej zaufać czujnikom niż temu co pokazuje kolorowy ekran. To zabawne, ale mam wrażenie, że przez takie kaprysy Crossland X staje się bardziej charakterny i niesforny, a przecież Opel raczej do niesfornych nigdy nie należał. Cóż, świat się zmienia a motoryzacja wraz z nim. Po wciśnięciu guzika Start Stop (który potrafi zadziałać za drugim lub trzecim razem), ruszyliśmy z Crosslandem przed siebie.
Nie sądziłam, że kiedyś to napiszę, ale trzycylindrówka o pojemności 1,2 i mocy 130 KM to jedna z najmocniejszych stron Crosslanda X. Downsizing to wynalazek szatana, choć wyciąganie maksimum możliwości z małych silniczków zaczyna dochodzić do perfekcji. Motor jest elastyczny, dynamiczny i naprawdę dobrze sobie radzi. Szkoda tylko, że manualna skrzynia biegów ma długie i dość nieprecyzyjne przełożenia. Dla zakochanych we francuskich samochodach to chleb powszedni i nikogo raczej nie zadziwi. Jak na crossovera przystało pozycja za kierownicą daje pełen wgląd w to co się na drodze dzieje, a wygodne fotele uprzyjemniają podróżowanie. Gorzej z zawieszeniem, które z cała pewnością najlepiej sprawdza się na gładkich drogach. Przy pokonywaniu wybojów dość specyficznie stuka i niestety daje się we znaki. Francusko-niemiecki mariaż powoduje, że coś się w Crosslandzie kocha, a inne rzeczy działają na nerwy, co jeszcze mocniej pogłębiło mój zamęt w głowie. Lubić czy nie lubić? Z tym samochodem nic nie jest do końca oczywiste.
Za Crosslanda X trzeba zapłacić minimum 72 tysiące złotych, a konkurencja na rynku wciąż rośnie. I teraz wisienka na torcie, czyli jak Opel zachęca do kupna tego konkretnego modelu? Otóż powstał serial p.t. „X-mania” z Bartkiem Kasprzykowskim, Tamarą Arciuch, Odetą Moro i Krystyną Tkacz w rolach głównych. Oczywiście Crossland X jest bohaterem tego filmowego przedsięwzięcia, z którym prawdę mówiąc też nie wiem co zrobić. Z jednej strony pomysł jest kapitalny z drugiej zastanawiam się kto to ogląda. Zostawiam Was z tym zmieszaniem. W końcu nie zawsze można jednoznacznie ocenić sytuację i tym razem ja się poddaję. Crossland X – lubię i nie lubię jednocześnie i nic na to nie poradzę.
Leave a Reply